Добавил:
Upload Опубликованный материал нарушает ваши авторские права? Сообщите нам.
Вуз: Предмет: Файл:
Kraszewski Ignacy Jozef - Dzieje Polski 17 - Ma...doc
Скачиваний:
0
Добавлен:
01.04.2025
Размер:
1.51 Mб
Скачать

I stąd może ta niechęć do Jagiełły I krwi jego płynęła.

Nie zapomniano mu biskupa Wysza, ani w czasie wojny zajętych dóbr biskupich dla nakarmienia ogłodzonych; posądzano jego i rodzinę o tajemne sprzyjanie husytom, to znowu o sympatie dla wschodniego obrządku.

Winy Witolda, Korybuta, Swidrygiełły zrzucano na ramiona starego króla, a z nich część na królowę spływała.

Ciekawie, z dala, skrycie spoglądano na ten kątek zamkowy, w którym jak zakonnica odosobniona tęskne dni spędzała królewna Jadwiga.

Pokładano ciche na niej nadzieje, że kroplę krwi Piastów miała na tron przywrócić.

Sonka miała dwóch synów i mogła się spodziewać, że korona na kądziel nie zejdzie.

Posądzano ją więc...

o nienawiść, o pragnienie pozbycia się Jadwigi, która też do tronu miała prawa.

Nowa potwarz miała karmę gotową.

Gdy król wybierał się jeszcze na Litwę i przejazdem był w Krakowie, spojrzawszy na swą starszą, znajdując ją smutną i bladą, pytał niespokojny co jej było.

Starsze panie jej, piastunki, dwór, spuszczały oczy, nie chcąc i nie umiejąc odpowiedzieć...

Szeptali, że chorą była.

Wezwany mistrz Henryk, popatrzywszy na królewnę, zawyrokował, że to była choroba młodości, z której sam wiek ją uleczy.

Wzrost nagły wycieńczył królewnę, dojrzewanie wyczerpało.

Ale stare kumoszki i złośliwe baby sądziły inaczej.

Gdy królewna blednąć zaczęła, rumieńce gasnąć, kaszel suchy z piersi się dobywać, szeptały do uszu sobie: "Otruta..."!

Ten wyraz na wiatr wyrzeczony przez złośliwe usta z potwarzy nazajutrz stał się prawdą, pewnością, dowiedzioną rzeczą.

Wszakże pierwsze to wypowiedziały te, co tam najbliżej były, co najlepiej wiedzieć mogły.

A któż mógł zatruć królewskie dziecię, jeżeli nie ta, której potomstwu ono groziło odebraniem korony?

Mówiąc o truciźnie, nie ważono się mianować trucicielki, ale z ukosa, znacząco...

spozierano w tę stronę, gdzie Rusinka mieszkała.

Księża, wzdychając, podszeptywali po łacinie: Is fecit, cui prodest.

Nikt się nie spytał, czy posądzenie było na czym oparte.

Królewna w oczach niknęła...

bladła, kaszlała, słabła...

więc zadano jej truciznę.

Gdy słabość Jadwigi coraz jawniejszą być poczęła, wymyśliły sługi, że w przytomności narzeczonego, jej małego Fryderyka, po wypiciu czegoś dostała mdłości, a potem zaraz poczęła się ta nie uleczona choroba.

I...

ciągnęła się rok cały...

co najlepiej dowodzi, jak ta nikczemna potwarz głupim była wymysłem.

Odpierać jej nikt się nie ważył.

Królowa czuła ją w powietrzu, choć nikt nie śmiał jej o tym uwiadomić.

Nie mogąc sama zbliżyć się do chorej, aby posądzoną nie była, bo wiedziała, jak jest znienawidzoną macochą, posyłała lekarzy, modliła się do Boga, ażeby cios ten od niej odwrócił.

Ale królewna gasła w oczach.

Chodziła jak cień smutny po zamkowych komnatach, ścigana ciekawymi oczyma, opłakiwana zawczasu jak ofiara.

Ofiarą tej fatalności była w istocie królowa Sonka, której los nową boleść gotował, któż wie, może nawet w sercu ojcowskim najokrutniejsze posądzenie!

Biednej niewieście danym było doznać wszystkich męczeństw i wszelkich potwarzy.

Potrzebowała męstwa i siły nadludzkiej, aby je znieść, przeżyć i nie upaść pod nimi.

Tej siły tajemnicą były...

dzieci.

Zbroiło ją macierzyństwo.

Sierotami porzucić ich nie mogła, żyć dla nich musiała.

Jakby dla przedłużenia męczarni choroba królewnej przewlokła się przez rok cały, a były w ciągu niego chwile złudzenia i nadziei, zdające się zwiastować ocalenie.

Jadwiga odzyskiwała rumieńce, wracała jej wesołość dziecinna.

Uśmiechała się do swych służebnic, chciała żyć i zrywała się do życia.

Ale te ostatnie prądy sił młodych przepływały prędko i uchodziły.

Bladła znów królewna, kaszlała i słabła.

Trwoga wracała, łzy ukrywane, modlitwy potajemne, przeczucia złowrogie.

Królowa rzadko widywać ją mogła, bo dziewczę niechętnie szło do niej, powracało rozgorączkowane.

Wszczepiono jej tak silną nienawiść dla macochy, że nawet łagodność i dobroć Sonki zwały się obłudą i zdradą.

Stare piastunki w oczach królowej czytały wyczekiwanie śmierci, gdy się pytała o zdrowie, mówiono, że się niecierpliwiła, aby jak najprędzej doczekać końca.

Śmierć też nieubłagana nadchodziła.

Musiała się położyć królewna.

Cierpiąc biedna powtarzała może to, co słyszała szeptane około siebie: - Otruto mnie!

Otruto!

Piastunki, co same myśl tę poddały, potem jako z ust Jadwigi pochwycone świadectwo, oskarżenie, roznosiły po świecie.

Jednego wieczora stara Femka zapłakana przyszła do królowej, ale pytana przyczyny łez wyznać nie chciała.

Narzekała tylko na dzień i godzinę, która je tu przyprowadziła, na tę koronę rozpaloną, którą jej pani włożono na skronie.

- O bogdajbyśmy były nie widziały kraju tego, grodu tego i ludzi tych o językach wężów i żmij!

Łzami polewamy drogi nasze i poić się musimy łzami!

- Femko moja, cóż się stało?

- zapytała królowa.

Z gniewem zerwała się, z osychającymi nagle oczyma stara piastunka.

- Niepoczciwe te Lachy!

Śmią mówić, żeś ty ją otruła!

Powtarzają, że ona sama cię obwinia, że to z ust jej własnych słyszały.

Brakło nam tego jeszcze!

Соседние файлы в предмете [НЕСОРТИРОВАННОЕ]