
- •I spozierając na zamek, skrzywiło się wyraziście, jakby mu ją wyrzucało.
- •I swat się wrogiem stanie.
- •Izba to była wielka, w której I książę jadał, gdy sam był, I gości czasem mnogich przyjmował.
- •I tej ludzie nie darowali.
- •Im młodszą mu ją opisywał Cebulka, tym chciwszym był na ten kąsek stary.
- •Im powolniejszym był król, tym ludzie tacy jak Zbigniew z Oleśnicy większą nad nim brali przewagę.
- •Innych pytajcie.
- •I to złe, I to złe, jakże tu wam dogodzić?
- •Ile razy znużonym się czuł, potrzebował spoczynku, wytchnienia I swobodnego rozmysłu, jechał do Trok.
- •I teraz też zamiast się dłużej ucierać z Oleśnickim usiadł za stół, sparł się na rękach I milczał.
- •I Witold powtórzył dobitnie: - Korybut pójdzie na Czechy.
- •Inna może by poczuła łzę na powiece I trwogę.
- •Ilekroć Jagiełło przybywał z nieustannych objazdów kraju I polowań, w progu zamku znajdował zawsze królowę uśmiechniętą, radą panu swojemu, uprzejmą, bez słowa wymówki na ustach.
- •I spoglądały po sobie, dając znaki.
- •I gwar też panował tu weselszy.
- •I król, choć go nie lubił, choć mu nie przebaczył w duszy, musiał go do służby nazad powołać, a Zbyszek ścierpiał go pod sobą jako podkanclerza.
- •Imię mu było Jerzy, a nazwy księstwa nikt nie podawał.
- •I lekki uśmiech przebiegł po jej ustach.
- •I jak stał w kożuchu podwójnym, w ciężkich butach futrzanych, z trąbką przez ramię, w baraniej czapce na głowie, wszedł do izby.
- •I ją już strach ogarniał.
- •I srom rzucić na ród pański.
- •Imiona winowajców ja ci dam, nie przebacz żadnemu!
- •I tak szydzą już, iż królem jesteś ledwie z nazwiska, a szlachta ci pod nosem przywileje szablami rozcina.
- •I nikt, nikt nie przyjdzie mi na ratunek!
- •Inni też się domyślali, bo właśnie w tej porze zniknął I nierychło, jak gdyby u siebie tylko w Białaczowie bywał, zjawił się na służbę królewnej Jadwigi.
- •I znowu niewidzialne ręce otwarły je przed nią, cały orszak niewieści znikł za nimi.
- •Innym, których trzymano nie w tak ciężkim więzieniu, niewola była lżejszą, zapomniany nieco Hincza już z barłogu swego na dnie wieży Chęcińskiej nie powstawał.
- •I jak wprzódy uległ Zygmuntowi stary król, tak teraz im ze łzami w oczach począł się tłumaczyć I przebłagiwać.
- •I powstawszy nagle, nie patrząc już na króla zmieszanego, który go chciał wstrzymywać, szedł precz.
- •Inaczej nie może być...
- •Inaczej nie wybrniemy.
- •Inne też grodki podolskie, na których Litwini siedzieli, Smotrycz, Skałę, Czerwonogród I przyległe ziemie odebrali Polacy.
- •I ja, I wy zginiecie, życiaśmy niepewni.
- •I buty gotowi zdejmować.
- •I mnie już nimi grożono, nie lepszyś ode mnie!
- •I zawahawszy się nieco dodał: - Jagielle dojadłem dobrze...
- •I klucze puścił...
- •I przerwawszy narzekanie zawołał: - Widzieliście go?
- •Inni poszli za jego przykładem...
- •Inni też powtarzali za nim, że z oszczercą nikt w pole nie wyjdzie.
- •I stąd może ta niechęć do Jagiełły I krwi jego płynęła.
- •I zalała się łzami.
- •I wzdychał smutny.
- •Im uśmiechało się też pewnie I zapowiadane przez husytów wyzwolenie spod władz duchowieństwa I Rzymu.
- •Im bardziej starzał król, tym pilniej potrzeba było zapewnić synom jego następstwo.
- •Inni, ledwie tu schwyciwszy coś od przybyłych, pędem powracali na zamek.
- •I Ręce miała załamane, spuszczone, głowę na piersi zwieszoną jak winowajca oczekujący głosu sędziego.
- •I rzucał a śmiał się pan Dersław.
- •I tak samo, jak wyjechał nagle, zjawił się dnia jednego nazad, pomimo niezwykłej godziny domagając, aby go natychmiast do królowej wpuszczono.
- •I to w tych dniach, aby koronacji przeszkodzić.
- •Inni się gromadkami po namiotach I gospodach porozkładali.
- •Inni poszli za tym głosem.
- •Inni wszyscy w obawie, aby starego Goworka I innych stateczniejszych ludzi nie przewiódł na swą stronę, oświadczali się, że pójdą.
- •Inni też domagali się głośno, aby nie dopuścić koronacji dziesięcioletniego wyrostka.
- •I nie damy...
- •Innych znaczniejszych połapać nie było podobna, a z drobniejszymi butna młodzież mówić nie chciała.
- •Iść muszę.
- •I w powietrzu krzyżem go przeżegnała drżąca.
- •I mistrz też Henryk, zamiast w niebo I na ludzi, patrzał I zagłębiał się w księgi.
- •II historyczność powieści.
- •III aktualizacja powieści.
I zawahawszy się nieco dodał: - Jagielle dojadłem dobrze...
Naprawić tego trudno, ale go trzeba było nastraszyć...
On taki!
Z nim grozą najłatwiej...
Lachom szubienicami groziłem, trzymam ich w niewoli.
Cóż, teraz ich puścić i pokłonić się!
Srom i wstyd...
Jeszcze muszę dusić, póki Podola nie oddadzą.
Kniaź Siemion wiedział dobrze, że przekonywać słowy Swidrygiełłę próżno było; pokiwał głową i mówił dalej, jak gdyby wchodził w myśl jego.
- Co wam radzić?
Zaszliście już daleko, w tył się cofać nie można...
Nie dajcież się im gołą ręką wziąć.
Do wojny się sposóbcie, do wojny!
Ani się opatrzycie, jak ona przyjdzie.
A pewni jesteście ludzi waszych i załóg po grodkach?
- Wojny!
Ja się nie boję jej!
- zakrzyczał Swidrygiełło rękami rzucając.
- Co mnie wojna!
Ano czasu potrzeba, żeby pułkii pościągać.
No tak!
Bojarów i starszyzny, co ze mną pójdą, dosyć mam, a ludzi, kto ich wie?
Czy tutejszych można być pewnym?
Z Lachami się kumali, trzymali, pili i jedli.
Wojsko trzeba z Rusi ściągać, a załogi porozbierać i rozsadzić...
Dziś ani jutro tego nie dokazać.
Boją się mnie, bo morduję bez miłosierdzia, grozę muszą znać, ale co u tych Witoldowych w środku, kto ich wie!
Potargał brodę Swidrygiełło.
Holszański wciąż słuchał bacznie, a dawał mu się wyspowiadać.
- Polacy się także do wojny tak rychło nie przysposobią - mówił dalej kniaź - ja ich znam!
Oni dużo gadać muszą i radzić, kłócić się i sporzyć, nim co postanowią.
Wojska u nich teraz dużo nie ma...
a ja im na kark Krzyżaków puszczę...
Rozśmiał się zmrużając oko.
- To prawda - spokojnie rzekł Holszański - ano im o cześć chodzi, o starego króla trzymanego w niewoli.
Cały świat wie, sromać się muszą...
Co ludzie powiedzą, gdyby hospodara swego nie bronili?
Tyle lat im panuje!
- Mów, oni jemu, a nie on im!
- krzyknął Swidrygiełło.
- Właśnie za to go lubią i kochają - odparł Holszański.
- U nas na Rusi obyczaj inny i ludzie.
Miękkiego pana nie znoszą, bo sami twardzi są, a Lachy wykrętne i gładkie żelaznej ręki nad sobą nie znoszą...
Jagiełło im miły...
W Polsce, słyszę, wre i gotuje się...
Swidrygiełło przysłuchiwał się coraz baczniej, miał już ochotę posądzać Siemiona, że mógł być posłany w sprawie Jagiełły, gdy ten dodał: - Podole wy wszakże trzymacie?
Tam trzeba mocno zamki wiernymi obsadzić.
Chcecie ludzi pewnych, dam wam moich Rusinów?
Swidrygiełłę ofiara ta ujęła znowu i rozproszyła posądzenie.
- Ha, Podole!
- zawołał namiętnie.
- Te psubraty Lachy mi je wyrwały zdradą...
Dowgierda chwycili za gardło...
I klucze puścił...
Alem Jagiełłę, dybami grożąc, nacisnął tak, że listy musiał wysłać, aby nazad zamki powrócili namiestnikom moim.
Posłałem Michajła Babę.
Muszą oddać zamki, inaczej króla im z kaźni nie wypuszczę...
- Król dał listy?
- zapytał Holszański.
- Musiał!
- zakrzyczał Swidrygiełło.
- Musiał!
Zląkł się...
Przez chwilę milczeli.
Siemion w kubku usta umoczył.
- No - rzekł - co się stało, to się stało, ale będzieli żyw i wolny Jagiełło, nie zapomni wam tej niewoli.
Uczyniliście go sobie wrogiem na wieki...
Jego jak jego, Lachów też.
To już wieczny rozbrat z nimi.
Jeżeliście z królem tak poczynali, pewnie z panami jego nie lepiej...
nie przebaczą oni tego!
Nie przebaczą!
- Pluję na nich!
- dziko zrywając się wołał Swidrygiełło roznamiętniony.
- Co mnie oni?
Co?
No, a z Jagiełłą, kniaziu mój, ja najlepiej wiem, że się zawsze zładzić można...
To człowiek takiego serca, że mścić się ani lubi, ani umie.
Na razie by ubił może, a drugiego dnia zapomni.
Ja go znam.
Mówią, że gdy Krzyżaków pobił na głowę, kiedy to im najstarszego mistrza i najlepszych wojów trupem tysiące położono, to potem na poboiszczu modlił się nad nimi i płakał.
Lachy i Niemcy gdzieś go w mleku ugotowali...
Ja!
Ja bym był, na trupy patrząc, skakał, radował się i nogami ich kopał!
Prowadził tak dalej rozmowę Holszański, iż Swidrygiełły nie nawracał, ani go uśmierzał, a pytał tylko, czy się nagotował na to, co go czeka, i obawiał się dla niego wojny...
Tym go więcej podrażnił i poruszył, niżby sprzeciwiając się i grożąc mógł rozjątrzyć.
Spokojnie a zgodliwie Swidrygiełło nie umiał rozprawiać.
Nie było prawie dnia, by przy stole któremu ze swoich, gdy wszyscy się napili, nożem nie cisnął lub nie opoliczkował.
Tu z kniaziem Siemionem kłótnia była niemożliwa, a dojadł mu tym, że wciąż przypominał, iż do wojny gotów nie będąc, rwał się do niej.
Ponieważ Holszański z Rusi jechał, a Swidrygiełło obawiał się Zygmunta Starodubowskiego, brata Witoldowego, aby się ten o spuściznę po nim nie upominał, o zagarnięte w Trokach skarby, zwrócił nagle rozmowę na niego i pytać począł, czy o nim nie słyszał.
- Zygmunt Kiejstutowicz na swojej dzielnicy siedzi tyle lat spokojnie - rzekł Holszański - że o nim ludzie zapomnieli.
Nic nie słychać!
O niego nie macie się co troskać.
Choć to Witoldów brat, ale on nigdy równym mu nie był.
Z mazowieckimi się ciągle kumał i od nich nauczył się w dziurze siedzieć spokojnie.
Pogardliwie skrzywił się Swidrygiełło.
- Ja jemu ani Juliannie jednej grzywny dać nie myślę z tego, co w Trokach zabrałem!
- zawołał.
- To skarb litewski.
Mnie samemu teraz siła potrzeba, bo chcąc ludzi mieć, , każdego potrzeba złotem brać.
Nasycić ich trudno - dawaj a dawaj!
Pójdzie ten skarb prędko...
Znużony w końcu tym spokojnym biesiadowaniem kniaź kubkiem o stół uderzył.
- E, kumie Siemionie!
- krzyknął.
- Dosyć bied wywłóczyć, a tym sobie głowy zaprzątać, czego nie ma, a może nigdy nie przyjdzie...
Na pohybel wrogom!
Napijmy się!
Holszański nie odmówił, bojarowie zwykle służący Swidrygielle do tej zabawy przysunęli dzbany - zaczęto nalewać.
Głosy się zaraz podnosiły, zmieszały, wrzawa zrobiła wesoła.
Przybyły gość wcale nią sobie przykrzeć się nie zdawał, dotrzymywał im, przysłuchując się ciekawie, uśmiechając półgębkiem.
Zdawał się zupełnie podzielać i wesołość, i myśli.
Do późnej nocy trwało takie ucztowanie, w końcu którego Holszański zza stołu trzeźwy wstał i Swidrygiełłę z jego dworcem zostawiwszy jeszcze dopijających, poszedł do swojej gospody.
Nazajutrz król z rana biskupa Macieja o mszę świętą uprosiwszy, słuchał jej na klęczkach pobożnie.
Był to dzień piątkowy, więc i post z suchotami, który król bardzo zawsze ściśle zachowywał.
O chlebie więc i wodzie śniadał po mszy, smutny na duszy, gdy mu oznajmiono, że kniaź Siemion Holszański przyszedł się pokłonić.
W osamotnieniu i niewoli ten stryj żony, choć nieczęsto widywany i zabyty trochę, był mu jak z nieba zesłanym gościem.
Uradował mu się wielce.
Z rękami rozwartymi wyszedł naprzeciw niemu.
- Nu, nu, patrz, kniaziu!
Patrz!
- począł żałośliwie.
- Hej, na co mnie przyszło!
Od kogo jeszcze, od rodzonego brata, którego kocham, któremu dobrowolnie Litwę puściłem, choć wiem, że mnie za to Polacy głowę zmyją.
Nu, patrz!
Ja, król, niewolnikiem u niego!
Holszański oglądał się, mówić nie śmiejąc, bo dwór królewski otaczał ich i słuchał.
Poruszył tylko ramionami dwuznacznie.
Jagielle na sercu ciężko było.
- Patrz!
Patrz!
-powtarzał.
- Nie jak króla, nie jak brata, jak poganina mnie męczy i uciska.
Stary jestem, nie zniosę nędzy tej i sromu...