Добавил:
Upload Опубликованный материал нарушает ваши авторские права? Сообщите нам.
Вуз: Предмет: Файл:
Kraszewski Ignacy Jozef - Dzieje Polski 17 - Ma...doc
Скачиваний:
0
Добавлен:
01.04.2025
Размер:
1.51 Mб
Скачать

I Witold powtórzył dobitnie: - Korybut pójdzie na Czechy.

Jagiełło milczał wylękły.

- Ja na to zezwolić nie mogę - rzekł.

- A ja zapobiegać nie chcę - odparł Witold.

- Myśmy nie księża i sprawa papieska nas nie obchodzi.

Znowu Jagiełło uszy sobie zatulił.

- Wiedzieć o tym nie chcę, znać nie chcę, milcz!

- zawołał gwałtownie.

- Papieża potrzebuję dla małżeństwa mojego, aby mi je potwierdził.

- A mnie też, abym ci Sonkę dał!

- zawołał Witold.

- Musisz na Korybuta oczy zamknąć.

- O niczym znać i wiedzieć nie chcę!

- powtórzył król.

Witold się szydersko rozśmiał.

- Ale ja też nie będę głosił przed światem, żem go wyprawiał - rzekł wesoło.

- Ja także się go wyprę, choć rad jestem, że to królestwo, które nam z rąk wydarł twój Zbyszek, może przez Korybuta odzyskamy.

Westchnął król.

- Papież i król rzymski są wielką potęgą - szepnął smutnie - my przeciwko nim walczyć nie możemy.

Rzymski biskup ma swoich podwładnych między naszymi wszędzie, sługi jego trzymają kościoły, klasztory, ziemie, ludzi, no i sumienia.

Musiemy słuchać!

Milcząc spoglądali na siebie długo.

- Ani siebie, ani mnie do sprawy Korybuta nie mieszajcie - począł zasmucony Jagiełło.

- Nie możecie go wstrzymać?

- Nie chcę go wstrzymywać - przerwał książę.

Jagiełło zagadnął o Krzyżakach, z którymi Witold zdawał się być w bliższych i poufalszych stosunkach niż przedtem.

- Ja wojnę im wypowiedzieć będę musiał znowu - dodał - a ty iść musisz ze mną.

Książę nie okazał wcale, aby mu to wstrętliwym było.

- Krzyżacy - rzekł - obojętni mi są.

Słabsi, starają się mnie pozyskać, ja chcę się nimi wysłużyć, a złamiemy ich, tym lepiej...

Nie odtrącam ich, ale bronić i osłaniać nie będę.

Wiedział Witold, że dłuższa rozprawa o tych rzeczach Jagielle będzie nieznośna, zasępi go i zrazi, dokonawszy więc, co chciał, to jest zapowiedziawszy królowi wyprawę Korybuta, starał się zasępione jego czoło rozmarszczyć.

Jagiełło w obawie, aby od niego dla Korybuta więcej nie wymagano nad bierne i obojętne znalezienie się - mówił już o wyjeździe z Trok, o potrzebie przygotowania się do wesela.

Dla rozweselenia go Witold Sonkę raz i drugi wprowadził, aby mógł się jej przypatrzeć i nacieszyć.

Jagiełło, patrząc na nią, zapominał o ciężarach panowania i korony.

Ostatniego dnia pobytu w Trokach, gdy już o Korybucie wcale mowy nie było, nagle przed rozstaniem samym król oznajmił Witoldowi: - Wiesz, że ja królowi rzymskiemu posiłki przeciwko Czechom obiecałem i że poślę mu pięć tysięcy ludzi.

Zimno przyjął to Witold.

- Jeśli ich stracić ci nie żal - rzekł książę - czyń, jakeś postanowił.

Ja bym mu i jednego nie dał człowieka.

To nie przeszkodzi Korybutowi iść także do Czech, a gdy tam twoich ludzi spotka, nie zważać, że Polacy są.

Popatrzyli na się, Jagiełło posmutniał.

Witold pogodnym czołem wszystkie te konieczności położenia znosił.

Posługiwać się umiał wszystkim.

Przy widzeniu się z Sonką, gdy ją żegnał Jagiełło i pierścień jej zaręczynny na palec wkładał, prosząc, aby mu była wierną towarzyszką, księżniczka podniesionym głosem przyrzekła mu to.

Od świąt Bożego Narodzenia do zapust nie tak wiele czasu pozostawało dla przygotowań do wesela.

Król spieszył, aby sprawy co najpilniejsze załatwiwszy, móc na Litwę powrócić.

Z Witoldem rozstawali się serdecznie, w najlepszej zgodzie i porozumieniu.

Jagiełło o Korybucie wiedzieć nie chciał wprawdzie, lecz jego wyprawy nie zdradził przed panami polskimi i przeszkadzać jej nie miał.

Oleśnicki o niej nie wiedział.

Na wyjezdnym z Trok spodziewał się on stoczyć jeszcze ze starym królem walkę o małżeństwo, ale Jagiełło nie mówił o nim.

Odłożył więc Zbyszek rozmowę o tym do podróży, wnosząc, że gdy Witolda nie stanie, król powolniejszy będzie.

Zawiódł się na tym.

Na pierwsze wspomnienie o Sonce Jagiełło odpowiedział sucho: - Małżeństwo postanowione.

Oleśnicki zamilkł.

- W Krakowie - odezwał się po przestanku - bez pozwolenia papieża ślubu nikt nie da.

- Znajdzie się taki, co mi go nie odmówi - zamruczał król.

Nie drażnił już prałat swojego pana napróżmym sprzeciwianiem mu się.

Wolał w końcu ulec tej upartej starca fantazji, tylko jemu samemu groźnej, aby w ważniejszych sprawach stanąć tym silniej.

Było to jego zdanie, a zdanie Oleśnickiego zawsze prawie przeważało w radzie.

Zgodzili się chętnie wszyscy na to, aby królowi nie czynić oporu i nie przeszkadzać.

Z pewną obawą patrzano w przyszłość, lecz ta była nieuniknioną już.

Król w podróży ciągle małżeństwem był zajęty.

Na wszystko się zgadzał, obsypywał łaskami, wymagał tylko, aby mu w tym posłużono.

Wyprawiwszy w skok do Krakowa po to, co do wesela było potrzebnym, polował w Wągrowskiej Puszczy.

Stąd posły i gońce biegały nieustannie to do Nowogródka, który wyznaczono jako miejsce chrztu i małżeństwa, to do Krakowa, skąd musiano ludzi i podarki, dwór i sprzęt różny ściągać.

Panowie polscy, za przykładem Oleśnickiego idąc, gotowali się pokłonić królowej młodej, choć jej sobie nie życzyli.

Spełniała się wola i rachuby Witoldowe.

W najprzepaścistszy koniec zimy, bezdroża i roztopy, napełnił się Nowogródek niespodzianie całymi zastępy dworu Jagiełły, który z dala od stolicy, w małym miasteczku, jakby unikając oczu ludzkich, małżeństwo chciał mieć jak najokazalszym.

Witold też siostrzenicę swą ubogą wyposażył przynajmniej świetnością orszaku, jaki jej towarzyszył.

Pomimo woli swej zmuszona ciągnęła z nią księżna Julianna, zjechał, ściągnięty na ten dzień z Rusi, stary Siemion książę holszański, stryj Sonki, który ją zdawszy na opiekę Witoldowi, jemu los siostrzenicy niespodziany zawdzięczał.

Zjechali panowie królowi bliżsi i mili z Polski ze wspaniałymi pocztami, aby Jagiełłę otoczyć, Witold wiódł z sobą mnogich kniaziów ruskich i bojarów litewskich.

Z Wilna umyślnie w tym celu zaproszony do orszaku księcia przybył Maciej biskup wileński, który chrzcić miał księżniczkę i ślub dawać.

Nie chciano prosić o to biskupów polskich.

Przez cały czas oczekiwania, przyborów tych, podróży, Sonka, prawie łzy nie uroniwszy, spokojna, na pozór obojętna, posłuszna dawała z sobą czynić, co kazano.

Nie okazywała ani radości, ni trwogi.

Witold, choć nie rozumiał jej może, tłumaczył sobie to bierne zachowanie się ogromem szczęścia, które spadało na dziewczę niespodziewanie.

Nie przestawał powtarzać, iż jemu zawdzięczając to wszystko, Sonka powinna też być oddaną mu i posłuszną.

Nigdy na to nie otrzymywał odpowiedzi, lecz dziewicza trwoga to tłumaczyła.

Z tym pośpiechem, z jakim nalegał Jagiełło o małżeństwo, poszły uroczystości nowogrodzkie.

Znaleziono na zamku przygotowanym wszystko.

Nazajutrz po przybyciu Sonka podług obrządku rzymskiego ochrzczoną została i tegoż dnia jeszcze sędziwy król połączył się z nią u ołtarza.

Uczta była już zastawioną, trąby i piszczałki grzmiały, okrzyki się rozlegały, tłumy cisnęły, aby młodą panią oglądać.

Polski dwór króla ze zdumieniem widział ją w tej chwili stanowczej bez łzy w oku, z podniesionymi w górę oczyma jasnymi, patrzącą śmiało, kroczącą dumnie, nie okazującą najmniejszego wzruszenia, jakby przygotowaną do tego losu, który ją spotkał.

W księżnie Juliannie budziło to gniew tym większy, w Witoldzie poszanowanie i radość, bo im więcej siły okazywała ta jego królowa, tym on pewniej na nią mógł rachować.

Zdawało mu się, że odniósł zwycięstwo wielkie, krok ważny uczynił do opanowania steru spraw ogólnych Polski i Litwy.

Rachunek był prosty i na pozór nieomylny.

Królowa wszystko jemu była winna, starego króla opanować musiała, znaną była jego powolność.

Witold przez nią miał rządzić Jagiełłą i Polską.

Ponieważ wojna z Zakonem w tym roku była nieuchronną i przysposabiać się do niej musiano zawczasu, weselne więc gody w Nowogródku długo się nie mogły przeciągać.

Witold pospieszał do Wilna, król z żoną jechał do Krakowa, gdzie na nich oczekiwała córka jego Jadwiga i przyszły dla niej przeznaczony małżonek, ośmioletni Brandenburczyk, którego król chciał sobie jako syna wychować.

Młodej pani pilno zdawało się być do swej stolicy.

Jagiełłę jeszcze w okolicach Nowogródka ciągnęły puszcze i obiecane w nich łowy, a czas powrotu do Krakowa zwlec się miał o dni kilka, gdy Sonka wymogła, z wielkim zdziwieniem wuja, że podróż przyspieszono.

Był to pierwszy dowód siły, jaki dała młoda królowa: Jagiełło dla niej poświęcił myślistwo.

Zapowiadało to, że Sonka potrafi zawładnąć mężem, który czułym dla niej i powolnym od pierwszych dni się okazywał.

Ruszono z Nowogródka dworno i huczno, po drodze zawczasu oznaczonej nieustannie przyjmując hołdy duchowieństwa, ziemian i ludu.

Stanowniczowie potrzebowali tylko oznajmić o królu, aby miasta i wsie wszystkiego dostarczyły, co było potrzeba dla ugoszczenia pana.

Wszystkich oczy w ciągu tej podróży zwrócone były na królowę.

Starano się odgadnąć ją i przewidzieć pożycie.

W Nowogródku Jagiełło okazywał się szczęśliwym, lecz uroczystości już go znużyły, nie lubił nigdy występów, dla których przystrajać się musiał i królewską swą godność nosić z powagą i w majestacie.

Królowa przeciwnie była w swoim żywiole.

W Nowogródku już szaty i klejnoty, których jej obfitość wielką złożono w darze, poczęła przywdziewać, stroić się i z widoczną radością okazywać w nich publicznie.

Z dawnych sług jechała z nią jedna stara nieodstępna Femka, lecz liczna polska służba i dwór polski ją otoczył, z którym ciekawie i ochoczo zabierała znajomość.

Zręczny Hincza z Rogowa umiał tak radzić sobie, że ochmistrz dworu Wojciech Malski, Nałęcz, zaliczył go do służby pani.

Dla Femki i dla niej był to jakby stary znajomy i pierwszy on ofiarował się za pośrednika do reszty dworaków, za powiernika i poufnego sługę.

Cisnęli się zresztą i inni usiłując przypodobać, zalecić, pozyskać względy i obyczajem wszystkich dworów zawiści i niechęci rodziły się już pomiędzy współubiegającymi.

W podróży król nie wytrwał u boku młodej żony.

Gdy przebywać trzeba było lasy, woń mu zaleciała zwierza dzikiego, psy spostrzegł, łowców swoich ciągnących próżno i dał się skusić.

Królowa została sama, ciągnąc dalej powoli.

Nie okazała stąd ani smutku, ani próbowała króla odwieść od ulubionej zabawy.

Ofiarowała się nań czekać.

Stary przyrzekał ją napędzić.

Na twarzy siedemdziesiątletniego nowożeńca, gdy znowu uczuł się sam i swobodny, zaśmiała się radość dziwna.

Z pośpiechem rzucił się w lasy.

Sonka spojrzała za odjeżdżającymi wzrokiem chłodnym, a pozostawszy z dworem swym wesołości nie straciła.

Nie chciała tylko sama wjeżdżać do Krakowa, ani bez Jagiełły znaleźć się na zamku wobec córki jego a całego zastępu obcych ludzi oczekujących tam na nich z Brandenburczykiem i posłami.

Podróż więc stosowano tak do łowów Jagiełły, ażeby mógł się połączyć z orszakiem Sonki, która u boku jego chciała się ukazać panom polskim.

Jagiełło, posłuszny żonie, zjechał się z nią w czas i przystroił do uroczystego wjazdu.

Były to pierwsze dni wiosenne.

W Krakowie z ciekawością, lecz z niezbyt chętnym usposobieniem oczekiwano Rusinki.

Duchowieństwo tego czwartego małżeństwa się lękało, w Sonce widziano Witolda siostrzenicę, a jemu nie dowierzano i lękali się go wszyscy.

Król jechał czując to, że go nie przyjmą z tymi okazami radości, jakie niegdyś mu towarzyszyły.

Czuł się niemal winnym i potrzebującym przebaczenia.

Prowadził żonę, wziętą mimo woli narodu, która nie była koronowaną jeszcze, więc nie królową, ale króla małżonką.

Sonka domyślała się tego, lecz nie okazała trwogi ani upokorzenia, zdawała się wyzywać śmiałością swoją.

Uroczystego przyjęcia być nie miało.

Z ostatniego spoczynku pod Krakowem siadł król na koń w szubie bramowanej i kołpaku, towarzysząc Sonce, która nie pytając go, przywdziała gronostaje, płaszcz szkarłatny i na głowę złote klejnoty.

Dworowi też swojemu kazała się przybrać strojno i okazale.

Król się nie sprzeciwiał.

W mieście gromady ludu ogromne stały, cisnęły się, podglądały, ale milczące.

Królowi czapkami wiewano tylko.

Poważnie, lecz cicho orszak przeciągnął przez ulice.

Z kościołów wychodziło pana witać duchowieństwo, odezwały się dzwony, ale radości, uniesień, wesela nie było.

Jakieś oczekiwanie trwożliwe.

Po twarzy królowej, która czuła się tu niepożądanym gościem, przebiegały rumieńce, w oczach połyskiwały płomyki gniewu, lecz usta uśmiechały się posłuszne.

Serce jej biło, wiedziała, że ją otaczają nieprzyjaciele, niechętni, źli może, potrzeba było podjąć walkę, zwyciężyć ich, zapanować tu, zostać naprawdę królową.

Соседние файлы в предмете [НЕСОРТИРОВАННОЕ]