Добавил:
Upload Опубликованный материал нарушает ваши авторские права? Сообщите нам.
Вуз: Предмет: Файл:
Kraszewski Jozef Ignacy - Dzieje Polski 18 - St...doc
Скачиваний:
0
Добавлен:
01.04.2025
Размер:
1.46 Mб
Скачать

Inni profesorowie żyli prawdziwie łaską Bożą I manną niebieską.

Nikomu to wówczas nie zdawało się ani dziwnym, ani złym, ani uwłaczającym, owszem znajdowano, że zgodnie z powołaniem swym filozofowie i poeci, którym marności świata tego były obojętne, zatopieni w kontemplacji piękna i prawdy, łatwiej od innych bez chleba i dostatków obejść się mogli.

Było to logicznym, licowało z pojęciami wieku i nie odstręczało wcale od nauki i poświęcenia się jej całkowitego.

Grześ nie potrzebował wkupiać się do gromadki studenckiej, która go znała i wiedziała, że wielekroć wprzódy beanusa z niego otrząśnięto, rogi mu opiłowano, myto, golono i uczono partycypiów szczypaniem.

Tylko się bez uczty, propiny, nie obeszło, na którą Strzemieńczyk zaprosił współtowarzyszów i sam smutny dosyć, wesołością się ich cieszył.

Położenie jego było zupełnie odrębne i wyjątkowe.

Umiał więcej od wszystkich współuczniów, a równo może z wielu profesorami; nauka jego, pochwytana łatwo na rozdrożach, szerzej sięgała niż szczupłe zakresy programów ówczesnych, lecz jak w sakwach jego leżał Wirgiliusz obok Stacjusza i Plaut z Gualterem de Vino Salvo, tak i w głowie młodej zapasy nie były uporządkowane.

Współuczniowie i profesorowie zarówno byli przybysza ciekawi, lecz Grześ w początku, z wyjątkiem kanonika Wacława, nie otwierał się nikomu.

Chodził pilno do lektoriów, słuchał uważnie, a gdy stawało czasu, zbiegał i do kolegium większego, wciskając się między teologów, i do kolegium lekarskiego na ulicę Kanonną.

Z tego, co się w jego umyśle działo, z procesu ducha, który potrzebował owładnąć sobą i przyjść do równowagi, nie spowiadał się nikomu.

Im więcej trapiły go wątpliwości, im mniej był zaspokojony pokarmem duchownym, jaki mu z katedry podawano, tym uparciej milczał I z poszanowaniem przyjmował, co było na dziennym porządku.

W oczach jego tylko czasem baczniejszy postrzegacz mógłby był pochwycić coś jak ironię i zdumienie, jak rozczarowanie i czasem zwątpienie.

Niektórzy z nauczycieli, bystrzejsi, zdawali się przeczuwać w nim sceptycyzm i krytykę, lecz nie wydał się przed nimi.

Składało się zresztą wszystko pomyślnie dla niego, nauka nie wymagała zbyt wiele czasu, bo był do niej przygotowanym, resztę więc poświęcić mógł przepisywaniu, które się opłacało, a znużony grał i śpiewał, sobie lub drugim.

Śpiew był dla niego jakby napojem letejskim, zapominał, nucąc, o tym, co mu ciężyło, w świecie poezji chmury zwątpień znikały przy jej słońcu.

Rozweselał się czasem aż do młodzieńczego szału, który trwał u niego niedługo.

Jedno nie czyniło go poważnym i chłodnym.

Zapraszany do zamożnych mieszczańskich domów, ugaszczany dla głosu tego, ulubieniec kobiet, bo piękność jego zyskiwała mu serca równie jak talent, Grześ czasem dawał się wciągać między ludzi, a niekiedy zamykał i dziczył.

Pomimo zapraszań swej dawnej uczennicy Leny i jej męża, Strzemieńczyk widocznie domu ich unikał i wyraźne chyba wezwanie na chwilę go tam sprowadzało.

W kilka miesięcy po przybyciu do Krakowa, dnia jednego wychodząc z kościoła, w którym na chórze śpiewał, spotkał Grześ u drzwi stojącą i jakby oczekującą na kogoś starą Balcerową.

Byłby ją pominął skłoniwszy się, bo mu pilno było, ale go sama zatrzymała.

- Patrzajcie niewdzięcznika - odezwała się do niego - żebyś to choć zajrzał do nas!

Grześ ruszył ramionami.

- Roboty mam siła - rzekł chłodno.

- Nie plótłbyś, kiedy wiem, że u innych gościsz, u Keczerów i Sówki godzinami siadujesz.

Córka i zięć prosili cię, ja także i doprosić trudno.

Masz co do nas?

- Uchowaj Boże!

- zawołał Strzemieńczyk zmieszany.

- Byliście dla mnie jakby rodzice drudzy, sercem zachował wdzięczne.

- A okazać nam tego nie chcesz?

Grześ głowę spuścił.

Przyparto go do ściany, zamyślił się i podniósłszy oczy śmiało spojrzał na Balcerowę.

- Byliście mi matką - rzekł poruszony - nic dla was tajnego mieć nie chcę.

Nie przychodzę do was, aby sobie serca i Lenie nie rozraniać, alboż nie wiecie, żem ją kochał i kocham?

Trudno miłość utaić, a ludzie są źli...

Balcerowa trochę się zmieszała.

- Kochaliście się dziećmi - rzekła powolnie i niewyraźnie - no, to cóż?

Została przyjaźń.

Lena za wami tęskni, ciągle was wygląda, przypomina i widzieć żąda.

Bez złej myśli, jako przyjaciel i brat, czemu byście przyjść nie mogli?

Zatrzymała się trochę stara i dodała głosem cichszym jeszcze: - Choruje, Bóg widzi, z tęsknoty za wami.

Nie dziwaczcie.

Grześ jeszcze chciał coś mówić, ale stara go za rękę pochwyciła i dodała żywo: - Przyjdźcie a prędko.

Powinniście...

Соседние файлы в предмете [НЕСОРТИРОВАННОЕ]