Добавил:
Upload Опубликованный материал нарушает ваши авторские права? Сообщите нам.
Вуз: Предмет: Файл:
Kraszewski Jozef Ignacy - Dzieje Polski 18 - St...doc
Скачиваний:
0
Добавлен:
01.04.2025
Размер:
1.46 Mб
Скачать

I Lena teraz uzdrowiona, spokojna, pewna, że przyjaciel młodości nie opuści jej, zdawała się szczęśliwą.

Równie nad mężem i nad bakałarzem panowała, a prawdę rzekłszy władała wszystkim i wszystkimi w domu.

Obcowanie z człowiekiem takim jak Strzemieńczyk starczyło jej za naukę i księgi.

Uczyła się przy nim, oswajała z wielą przedmiotami innym kobietom obcymi i rozwijała w oczach na niewiastę męskiego umysłu i charakteru.

Ludzie, którzy przeciwko temu dziwnemu stosunkowi zamężnej niewiasty do młodego nauczyciela sykali w początku, w końcu widząc, że jawnym był, nikogo nie gorszył, a Fraczka wcale nie jątrzył, przyjęli go jako naturalny i godziwy.

Znajdowano go w domu Balcerów zastępującego niemal miejsce gospodarza i nikt się już temu nie dziwił.

Lena Fraczkowa nie dopuszczała też, aby jej posądzaniem uwłaczano, niewiasta była jak rozumna i zręczna, tak dumna i wyniosłego umysłu.

Nikt nie śmiał ją słowem dwuznacznym zadrasnąć, wiedząc, że za nie z nawiązką zapłacić potrafi.

W dworku Balcerów powodzenie, sława i triumfy Grzesia tak były witane radośnie, jakby domowi zaszczyt czyniły.

Chlubiła się tym przyjacielem Lena, miała go na ustach ciągle, ale też i rządziła nim despotycznie.

Służyć jej musiał, jak kazała, na skinienie spełniać, co pożądała, i nieraz najpilniejszą pracę rzucić, gdy się jej podobało powołać go do siebie.

Przeniesienie się do kolegium nie zmieniło tych poufałych stosunków.

Co dzień musiał się Grześ stawić u Balcerów, często stół wspólny zaniedbać, a niekiedy z chłopcem i latarką późno powracać, gdy się jejmości zatrzymać go podobało.

Umysłu w innych rzeczach niepodległego, Grześ w sprawach powszednich ulegał niewieście, która nim jak dzieckiem rządziła.

Piękna niegdyś, gdy dzieckiem była, pani Fraczkowa po pójściu za mąż dopiero rozkwitła znowu w pełni wdzięku i słynęła w Krakowie jako z niewiast najpiękniejsza.

Coś dziewiczego w niej pozostało, ale zarazem powagą okrytego i zmuszającego ludzi do poszanowania.

Przewaga, jaką miała nad umysłem Grzesia, tak była wielką, iż w największych i najmniejszych sprawach bez jej rady nic nie czynił.

Nie zadziwiła się więc, gdy jednego ranka wcześniej nadszedł niż zwykle i od progu począł się tłumaczyć, że ważna sprowadza go okoliczność.

- Zaprawdę - uśmiechnęła się wstając na powitanie Fraczkowa - czy o nowej sutannie myślicie i chcecie, abym wam wybrała flamskie sukno, albo o płaszczu?

Strzemieńczyk zbyt był przejęty tym, z czym przychodził, aby żart mu smakował, namarszczył się.

- A, gosposiu moja - zawołał - idzie o daleko ważniejszą sprawę i gdybyś umiała po łacinie, powiedziałbym ci paulo mawia canamus.

- Powiedzcie mi to lepiej po polsku - odparła, wielkie swe oczy wlepiając w niego, Lena.

- Cóż to tam takiego?

Wyście zazwyczaj spokojni, widzę, poruszonym.

- Posłuchajcież - rzekł Grzegorz.

- Już z mego stroju możecie wnieść, że gdym go w powszedni dzień włożył, to nie bez słusznej potrzeby.

- Widzę, suknia nowa - zawołała gosposia - trzewiki nowe, pan mój się wystroił jak na święto.

Grześ potarł się dłonią po czole.

- Nie wiem, co to znaczyć ma, dworzanin wojewody krakowskiego Jana z Tarnowa przybył do mnie dziś rano, zapraszając w imieniu pana, abym go odwiedził w ważnej, nie cierpiącej zwłoki sprawie.

Ja sprawy ani z wojewodą, ani u wojewody żadnej nie mam.

Akademia zostaje pod zwierzchnością księdza biskupa Zbyszka.

Niepokój mnie ogarnął.

Lena głową potrzęsła.

- Ja, równie jak wy, tego wezwania nie rozumiem - rzekła - ale nie widzę przyczyny, dlaczego by ono was niepokoić miało.

Pomyślała chwilę, palce do ust przyłożywszy, a oczy wlepiając w ziemię.

- Samiście mi mówili, że często was o napisy łacińskie i różne podobne roboty napastują.

Nic innego być nie może nad coś podobnego.

Wojewoda pan możny, więc się to wam opłaci.

- Ale po cóż by mnie wzywał osobiście, gdyby szło tylko o napis, który lada dworzanin mógł zamówić u mnie - rzekł Strzemieńczyk.

- Idźcie do niego, a wszystko się to wyjaśni - przerwała Lena.

- Mamli iść?

- zapytał bakałarz.

- Sługą pana wojewody nie jestem, ani mnie jak pachołka do siebie godziło się pozywać.

Z dumą szlachecką podniósł głowę Grześ.

Lena poruszyła ramionami.

- Stary i poważny pan, senator, tyś młody - rzekła - nie ma obrazy w tym, jeżeli przez dworzanina grzecznie zaprosił.

Idźcie!

Namyślał się jeszcze, gdy położywszy mu rękę na ramieniu, piękna Lena popchnęła go z lekka ku drzwiom.

- Pycha nie w miejscu - szepnęła - idź, a z powrotem czekam na wyjaśnienie, bo chcę wiedzieć, jaką miał pan wojewoda sprawę do pana bakałarza.

Jak gdyby na jej rozstrzygnięcie czekał tylko, Strzemieńczyk, nie wahając się już i sam pomiarkowawszy, że w istocie pycha chudemu pachołkowi nie przystała, szybkim krokiem poszedł do dworu wojewodzińskiego przy zamku stojącego.

Po panu krakowskim, wojewoda był tu najznaczniejszym dostojnikiem i miał władzę największą.

Lecz gdyby nawet Jan z Tarnowa nie zajmował tego stanowiska, samo jego imię, stosunki, zamożność, powaga wielka i osobiste przymioty dawałyby mu znaczenie wielkie.

Był to mąż w latach już podeszłych, lecz krzepki ciałem i umysłem, nieskwapliwy do mówienia i szermowania słowy, ale gdy raz otworzył usta, nie oglądający się na żadne względy i rąbiący prawdę każdemu, choćby najwyżej położonemu.

Mawiał ją tak nieraz samemu królowi i gdzie potrzeba było wystąpienia śmiałego, jego naprzód popychano, bo się nie uląkł niczego.

Wiek dawał mu zimną krew i panowanie nad sobą.

Nie zalecał się świetną wymową ani kunsztem oratorskim, ale jasnością i wyrazistością słowa.

Gdy drudzy już, w szkole ówczesnej wyćwiczeni, zręcznie umieli zawikłać myśl i sztucznie ją tak przedstawiać, aby silniejsze czyniła wrażenie, Tarnowski znajdował to niemęskim i nierycerskim, wyrażał się rubasznie, silnie a krótko.

Cechowało go to w radzie i w domu, że długo milczał, ale gdy się odezwał, zamykał rozprawy jakby ostatecznym wyrokiem.

Szanowali go wszyscy, bo oprócz tego był to prawy senator i radca pański, który tylko dobro ogólne miał na oku, a osobistymi względy nie dawał się z prostej zbić drogi.

Pan możny, zmuszony dla dostojeństwa ciągle się licznym otaczać dworem i występować z pewną okazałością, nie lubił błyskotek marnych ani przepychu dla próżności, dom był pański i dostatni, ale nie tak czczo świetny i puszący się jak panów z Kurozwęk i innych, którzy świeżo się do dobrego bytu dobili.

Pewna prostota starodawna zachowała się tu z czasów już zapomnianych i zatartych.

Gdy inni przejmowali chętnie obyczaje cudzoziemskie, tu się ich wpływ dawał czuć jak najmniej.

Wojewoda sam wychował się w tych jeszcze latach, gdy rycerskie wykształcenie zastępowało wszelkie inne.

W obcowaniu z ludźmi nabył później wiadomości wiele i ogłady, ale zawsze wzdychał nad tym, gdy go senatorska dostojność do ocierania się o Niemców, Włochów, Węgrów, ba, Francuzów i innych narodowości ludzi zmuszała, gdy sprawy przychodziły, dla których łacina urzędowym była językiem, że za młodu języków mało się uczył i kancelaryjnych talentów nie nabył.

W wielu też rodzinach naówczas u nas rozumiano to, że przyszły senator, choćby od siodła i koncerza poczynał, razem musiał też nad księgą się mozolić, aby nie potrzebował kanclerzów i tłumaczów ciągnąć wszędzie za sobą, a w końcu na ich łasce i pod ich wpływem pozostać.

Owdowiały wojewoda, w czasie tym, miał pięciu synów, których wychowanie wielką dla niego było troską; dwaj starsi, Jan Amor i Jan Gratus, już sporymi wyrostkami będąc, dopominali się, aby o ich przyszłości postanowiono.

Wojewoda, pobożny mąż, w duchu mówił sobie, iż z tych dzieci, którymi Pan Bóg małżeństwo jego pobłogosławił, jedno, jako prawa dziesięcina, Jemu należało, ale żadnego z nich nie wyznaczał, pragnąc, aby się powołanie objawiło samo.