
- •I Bakałarz potrząsnął głową znacząco, jak gdyby powiedzieć chciał: - Wiem ci ja, ale rodziców szanować potrzeba!
- •Ino mi go jak dzień przyślijcie, bo ja na niego ani na nikogo czekać nie myślę.
- •Idąc do snu I całując ojca w rękę, Zbilut coś chciał powiedzieć o bracie, Cedro nogą uderzył w podłogę.
- •Idź spać I spocznij, a jutro pomyślimy o tobie.
- •Inni też nie lepiej byli odziani.
- •Izdebka była, prawda, przyciemna, z jednym okienkiem małym za gęstą kratą, bez zamknięcia, ale powietrze wiało łagodne I na sypialnię lepszego kąta nie mógł chłopak pożądać.
- •Izba była pełna rękopismów u księdza Wacława, wziął się więc je pokazywać Grzesiowi jedne po drugich, coraz piękniejsze, zachęcając go, aby I on do takiej doskonałości dążył.
- •I tu go podziwiano, a lubowano się dyszkantem, gdy przy cytrze pieśni zawodził.
- •I trzeba było, aby los właśnie Grzesia sprowadził tego dnia I godziny, gdy się ono odbywało.
- •I ta poznała zaraz Grzesia.
- •Iść tam, aby mu serce bolało więcej?
- •Inni profesorowie żyli prawdziwie łaską Bożą I manną niebieską.
- •Im więcej trapiły go wątpliwości, im mniej był zaspokojony pokarmem duchownym, jaki mu z katedry podawano, tym uparciej milczał I z poszanowaniem przyjmował, co było na dziennym porządku.
- •I odwróciwszy się odeszła.
- •I stał znowu posępny a uważny na każde słowo w lektoriach I gorliwiej niż kiedy uczęszczał na wykłady, a pytany odpowiadał chłodno I niejasno, jakby siebie niepewnym był.
- •I to coś warto.
- •I Lena teraz uzdrowiona, spokojna, pewna, że przyjaciel młodości nie opuści jej, zdawała się szczęśliwą.
- •Inni musieli naprzód rycersko służyć krajowi, potem zdobywszy zasługą stanowisko, radą I mieniem pomagać królowi.
- •Inna to rzecz, panie wojewodo, z katedry nauczać łaciny, poezji, retoryki, a choćby I filozofii, inna zaś podjąć się wykształcenia dzieci na ludzi.
- •I miłość nauki potraficież zachować tam, gdzie od niej życie z pokusy swymi nieustannie was odrywać będzie?
- •I tym razem Grzegorz poszedł do dworku Balcerów naprzód pochwalić się tym, co go nawiedziło.
- •I teraz więc dnia jednego znikł on z Krakowa, a nikt nie umiał powiedzieć, dokąd się obrócił.
- •Ilekroć się trafiło, że podobny przybysz ukazał się w Krakowie, poznać było można po królowej, iż ważne jakieś przywoził wieści.
- •I w drugiej izbie, obok której drzwi stały otworem, zbiegali się mieszczanie, dworzanie I rycerstwo z orszaku Barbary.
- •I krzyki: - Jedź, jedź!
- •Idźcie I wy: Wdziejcie szaty obrzędowe.
- •Im więcej rozmyślał nad tym, co go spotkało, co słyszał I czego się mógł dorozumiewać, tym smutniejszy powracał do królowej.
- •I zimna na pozór, ale wzburzona I gniewna, kazała sobie ze szczegółami opowiadać wszystko, co Grzegorza spotkało w podróży.
- •Inni podżegacze poili motłoch I usiłowali go do rzucenia się na domostwa żupnika I rajców namówić.
- •Idźcie spokojni.
- •I gawiedź w końcu zachwiana, a otrzeźwiona, nieznacznie się rozpływać zaczęła.
- •Im większą stawała się potęga Zbigniewa biskupa, tym ją goręcej chciała przeciwważyć wielką zabiegliwością swoją I niezmordowanymi staraniami.
- •Inaczej poglądał teraz na swojego wychowańca.
- •Idzie wszystko po myśli!
- •Im poleciła Sonka, aby króla nawracali.
- •I nikomu nie przebaczymy.
- •I jakom ja też za posiłkami do Polski jeździć musiał I ich się dopraszać na zjeździe, o tym miłość wasza wiecie dobrze.
- •I zaprawdę dla każdego innego pośrednika już by było nie tylko niepewnym, ale straconym.
- •I tym więc razem wyjazd do Jawryna postanowiony został, na co Węgrowie koso patrzali.
- •I tu zapewne tak by się obszedł z nimi, gdyby Bóg inaczej nie zrządził.
- •Idźcie wy wszyscy, coście dali męstwa I wytrwałości dowody, macie większe prawo przemówienia nade mnie.
- •I chwilkę pomilczawszy rzekł znacząco: - Król, który dotąd zapałem nam wszystkim dawał przykład, od niejakiego czasu zdaje się tęsknić do Polski.
- •I wojewoda siedmiogrodzki, mój najlepszy wódz, ten prawdziwy bohater prowadzi nas do tego upokarzającego układania się z tym rozbójnikiem okrutnym, do traktatów z pogany!
- •I Kardynał wobec tak jednomyślnego domagania się, obrachowawszy, że oprócz w Lasockim, nie znajdzie poparcia w nikim, przybrał zagadkową postawę, stawił się neutralnie.
- •Idzie sam z nami, nie jak kapłan, ale jak żołnierz, I losy nasze dzieli.
- •Inne stanowisko, którego słuszność nieustannie Kraszewski podważał, zajmował Cesarini.
- •Inaczej jest dzisiaj: Strzemieńczyka właśnie za nie szczególnie cenimy.
I Lena teraz uzdrowiona, spokojna, pewna, że przyjaciel młodości nie opuści jej, zdawała się szczęśliwą.
Równie nad mężem i nad bakałarzem panowała, a prawdę rzekłszy władała wszystkim i wszystkimi w domu.
Obcowanie z człowiekiem takim jak Strzemieńczyk starczyło jej za naukę i księgi.
Uczyła się przy nim, oswajała z wielą przedmiotami innym kobietom obcymi i rozwijała w oczach na niewiastę męskiego umysłu i charakteru.
Ludzie, którzy przeciwko temu dziwnemu stosunkowi zamężnej niewiasty do młodego nauczyciela sykali w początku, w końcu widząc, że jawnym był, nikogo nie gorszył, a Fraczka wcale nie jątrzył, przyjęli go jako naturalny i godziwy.
Znajdowano go w domu Balcerów zastępującego niemal miejsce gospodarza i nikt się już temu nie dziwił.
Lena Fraczkowa nie dopuszczała też, aby jej posądzaniem uwłaczano, niewiasta była jak rozumna i zręczna, tak dumna i wyniosłego umysłu.
Nikt nie śmiał ją słowem dwuznacznym zadrasnąć, wiedząc, że za nie z nawiązką zapłacić potrafi.
W dworku Balcerów powodzenie, sława i triumfy Grzesia tak były witane radośnie, jakby domowi zaszczyt czyniły.
Chlubiła się tym przyjacielem Lena, miała go na ustach ciągle, ale też i rządziła nim despotycznie.
Służyć jej musiał, jak kazała, na skinienie spełniać, co pożądała, i nieraz najpilniejszą pracę rzucić, gdy się jej podobało powołać go do siebie.
Przeniesienie się do kolegium nie zmieniło tych poufałych stosunków.
Co dzień musiał się Grześ stawić u Balcerów, często stół wspólny zaniedbać, a niekiedy z chłopcem i latarką późno powracać, gdy się jejmości zatrzymać go podobało.
Umysłu w innych rzeczach niepodległego, Grześ w sprawach powszednich ulegał niewieście, która nim jak dzieckiem rządziła.
Piękna niegdyś, gdy dzieckiem była, pani Fraczkowa po pójściu za mąż dopiero rozkwitła znowu w pełni wdzięku i słynęła w Krakowie jako z niewiast najpiękniejsza.
Coś dziewiczego w niej pozostało, ale zarazem powagą okrytego i zmuszającego ludzi do poszanowania.
Przewaga, jaką miała nad umysłem Grzesia, tak była wielką, iż w największych i najmniejszych sprawach bez jej rady nic nie czynił.
Nie zadziwiła się więc, gdy jednego ranka wcześniej nadszedł niż zwykle i od progu począł się tłumaczyć, że ważna sprowadza go okoliczność.
- Zaprawdę - uśmiechnęła się wstając na powitanie Fraczkowa - czy o nowej sutannie myślicie i chcecie, abym wam wybrała flamskie sukno, albo o płaszczu?
Strzemieńczyk zbyt był przejęty tym, z czym przychodził, aby żart mu smakował, namarszczył się.
- A, gosposiu moja - zawołał - idzie o daleko ważniejszą sprawę i gdybyś umiała po łacinie, powiedziałbym ci paulo mawia canamus.
- Powiedzcie mi to lepiej po polsku - odparła, wielkie swe oczy wlepiając w niego, Lena.
- Cóż to tam takiego?
Wyście zazwyczaj spokojni, widzę, poruszonym.
- Posłuchajcież - rzekł Grzegorz.
- Już z mego stroju możecie wnieść, że gdym go w powszedni dzień włożył, to nie bez słusznej potrzeby.
- Widzę, suknia nowa - zawołała gosposia - trzewiki nowe, pan mój się wystroił jak na święto.
Grześ potarł się dłonią po czole.
- Nie wiem, co to znaczyć ma, dworzanin wojewody krakowskiego Jana z Tarnowa przybył do mnie dziś rano, zapraszając w imieniu pana, abym go odwiedził w ważnej, nie cierpiącej zwłoki sprawie.
Ja sprawy ani z wojewodą, ani u wojewody żadnej nie mam.
Akademia zostaje pod zwierzchnością księdza biskupa Zbyszka.
Niepokój mnie ogarnął.
Lena głową potrzęsła.
- Ja, równie jak wy, tego wezwania nie rozumiem - rzekła - ale nie widzę przyczyny, dlaczego by ono was niepokoić miało.
Pomyślała chwilę, palce do ust przyłożywszy, a oczy wlepiając w ziemię.
- Samiście mi mówili, że często was o napisy łacińskie i różne podobne roboty napastują.
Nic innego być nie może nad coś podobnego.
Wojewoda pan możny, więc się to wam opłaci.
- Ale po cóż by mnie wzywał osobiście, gdyby szło tylko o napis, który lada dworzanin mógł zamówić u mnie - rzekł Strzemieńczyk.
- Idźcie do niego, a wszystko się to wyjaśni - przerwała Lena.
- Mamli iść?
- zapytał bakałarz.
- Sługą pana wojewody nie jestem, ani mnie jak pachołka do siebie godziło się pozywać.
Z dumą szlachecką podniósł głowę Grześ.
Lena poruszyła ramionami.
- Stary i poważny pan, senator, tyś młody - rzekła - nie ma obrazy w tym, jeżeli przez dworzanina grzecznie zaprosił.
Idźcie!
Namyślał się jeszcze, gdy położywszy mu rękę na ramieniu, piękna Lena popchnęła go z lekka ku drzwiom.
- Pycha nie w miejscu - szepnęła - idź, a z powrotem czekam na wyjaśnienie, bo chcę wiedzieć, jaką miał pan wojewoda sprawę do pana bakałarza.
Jak gdyby na jej rozstrzygnięcie czekał tylko, Strzemieńczyk, nie wahając się już i sam pomiarkowawszy, że w istocie pycha chudemu pachołkowi nie przystała, szybkim krokiem poszedł do dworu wojewodzińskiego przy zamku stojącego.
Po panu krakowskim, wojewoda był tu najznaczniejszym dostojnikiem i miał władzę największą.
Lecz gdyby nawet Jan z Tarnowa nie zajmował tego stanowiska, samo jego imię, stosunki, zamożność, powaga wielka i osobiste przymioty dawałyby mu znaczenie wielkie.
Był to mąż w latach już podeszłych, lecz krzepki ciałem i umysłem, nieskwapliwy do mówienia i szermowania słowy, ale gdy raz otworzył usta, nie oglądający się na żadne względy i rąbiący prawdę każdemu, choćby najwyżej położonemu.
Mawiał ją tak nieraz samemu królowi i gdzie potrzeba było wystąpienia śmiałego, jego naprzód popychano, bo się nie uląkł niczego.
Wiek dawał mu zimną krew i panowanie nad sobą.
Nie zalecał się świetną wymową ani kunsztem oratorskim, ale jasnością i wyrazistością słowa.
Gdy drudzy już, w szkole ówczesnej wyćwiczeni, zręcznie umieli zawikłać myśl i sztucznie ją tak przedstawiać, aby silniejsze czyniła wrażenie, Tarnowski znajdował to niemęskim i nierycerskim, wyrażał się rubasznie, silnie a krótko.
Cechowało go to w radzie i w domu, że długo milczał, ale gdy się odezwał, zamykał rozprawy jakby ostatecznym wyrokiem.
Szanowali go wszyscy, bo oprócz tego był to prawy senator i radca pański, który tylko dobro ogólne miał na oku, a osobistymi względy nie dawał się z prostej zbić drogi.
Pan możny, zmuszony dla dostojeństwa ciągle się licznym otaczać dworem i występować z pewną okazałością, nie lubił błyskotek marnych ani przepychu dla próżności, dom był pański i dostatni, ale nie tak czczo świetny i puszący się jak panów z Kurozwęk i innych, którzy świeżo się do dobrego bytu dobili.
Pewna prostota starodawna zachowała się tu z czasów już zapomnianych i zatartych.
Gdy inni przejmowali chętnie obyczaje cudzoziemskie, tu się ich wpływ dawał czuć jak najmniej.
Wojewoda sam wychował się w tych jeszcze latach, gdy rycerskie wykształcenie zastępowało wszelkie inne.
W obcowaniu z ludźmi nabył później wiadomości wiele i ogłady, ale zawsze wzdychał nad tym, gdy go senatorska dostojność do ocierania się o Niemców, Włochów, Węgrów, ba, Francuzów i innych narodowości ludzi zmuszała, gdy sprawy przychodziły, dla których łacina urzędowym była językiem, że za młodu języków mało się uczył i kancelaryjnych talentów nie nabył.
W wielu też rodzinach naówczas u nas rozumiano to, że przyszły senator, choćby od siodła i koncerza poczynał, razem musiał też nad księgą się mozolić, aby nie potrzebował kanclerzów i tłumaczów ciągnąć wszędzie za sobą, a w końcu na ich łasce i pod ich wpływem pozostać.
Owdowiały wojewoda, w czasie tym, miał pięciu synów, których wychowanie wielką dla niego było troską; dwaj starsi, Jan Amor i Jan Gratus, już sporymi wyrostkami będąc, dopominali się, aby o ich przyszłości postanowiono.
Wojewoda, pobożny mąż, w duchu mówił sobie, iż z tych dzieci, którymi Pan Bóg małżeństwo jego pobłogosławił, jedno, jako prawa dziesięcina, Jemu należało, ale żadnego z nich nie wyznaczał, pragnąc, aby się powołanie objawiło samo.