Добавил:
Upload Опубликованный материал нарушает ваши авторские права? Сообщите нам.
Вуз: Предмет: Файл:
Kraszewski Ignacy - Dzieje polski 29 - Saskie o...doc
Скачиваний:
0
Добавлен:
04.01.2020
Размер:
1.32 Mб
Скачать

I żałuję tylko, żem tego wcześniej nie zrobiła...

Żegnam pana!

Rotmistrz spróbował raz jeszcze się tłumaczyć, panna powtórzyła: - Żegnam pana.

Wyszedł więc zrozpaczony, Nagłe to postanowienie panny Anieli, gniew hetmanowej, desperacja Tołłoczki, wszystko, czego ukryć nie było podobna, piorunem poszło z ust do ust, a że w Wysokiem próżniaków było dosyć, którzy na przeżuwaniu plotek czas trawili, posypały się komentarze, złośliwe sądy i przekąsy.

Panna Lewandowska, stateczniejsza niż inni, chociaż odebrała rozkaz, aby fornal wywiózł pannę do matki, jakby mierzwę na pole, nie myślała tego w gniewie rzuconego wyroku spełnić.

Byłoby to przeciwko hetmanostwu oburzyło całą szlachtę.

Panny Anieli, która z ufnością oddała się księżnie, poświęcając jej matkę, nie godziło się tak zbywać pogardliwie.

Widziała, gdy rotmistrz wbiegł do strażnikównej i jak odprawiony krótko, trzymając się za głowę odchodził zdesperowany.

Pospieszyła naprzeciwko niego, dając mu znaki.

Tołłoczko podszedł.

- Wiesz pan rotmistrz, na czym się skończyło?

- spytała.

- Wiem, na rogówce!

- zawołał żałośnie Tołłoczko.

- Wiem.

- Wszystko to przez waćpana amory, panie rotmistrzu - mówiła dalej Lewandowska.

Chciał się tłumaczyć, nie dała mu przyjść do słowa.

- Księżna pannę wprost na furze wywieźć kazała do matki - ciągnęła łowczanka - ale to się tak powiedziało w gniewie, obowiązkiem jest waćpana, aby choć przyzwoicie się stąd dostała do matki, aby ją kto odprowadził.

- Ale któż?

Ale jak?

- począł jąkać się rotmistrz - co ja tu poradzę.

- Nie wiem, co poradzisz - odparła Lewandowska - ale to wiem, żeś radzić powinien.

I widząc Tołłoczkę bezprzytomnego prawie, trącego sobie czuprynę I łamiącego ręce na przemiany, spytała: - Jest kto u hetmana?

- Jak to, czy jest?

- zawołał Tołłoczko.

- Ścisk jak na kiermaszu, wrzawa!

- Któż tam jest?

Może się z przyjaciół strażnikowej znajdzie kto, co by córką się zajął.

Nie odpowiadając na pytanie, rotmistrz wykrzyknął tylko...

Pocałował ją w rękę i puścił się do hetmana.

Tu w istocie narady były bardzo burzliwe o kapturach, o elekcji, o ludziach, którzy w tych ciężkich czasach na czele powiatów stawać mieli.

Nie około hetmana, ale około słynnego w owych czasach, czynnego i przebiegłego Marcina Matuszewicza, gromadziło się to koło improwizowane.

Był to brat pułkownika, którego rogówka, drogo oceniona, taką to wywołała burzę.

Pan Marcin był z dawna przyjacielem domu strażnikostwa, tak jak niezliczonych innych rodzin, którym rozumem i stosunkami służył.

Tołłoczko z największą trudnością wydobył go zza stołu, zaparł do kąta i gorąco, ale zwięźle opowiedział mu wypadek cały.

Ażeby się ująć za sposponowaną strażnikówną Matuszewicz nie potrzebował zachęty ani prośby.

Posłyszawszy, jak stały rzeczy, skoczył szukając czapki.

Nie miał on nabożeństwa do księżnej i może mu na rękę było z nią się rozprawić.

Pobiegł do niej.

Hetmanowa, która jeszcze gniewu nie wydychała, domyśliwszy się, o co szło, przyjąć go nie chciała.

Począł tak hałasować w przedpokoju, że mu drzwi otworzyć musiano.

Z Matuszewiczem sprawę od razu za przegraną było można uważać.

- Przychodzę do Waszej Książęcej Mości - odezwał się - w interesie mojej przyjaciółki, pani strażnikowej, która córkę swą powierzyła opiece Waszej Książęcej Mości.

Co zaszło, w to nie wchodzę, ale szlacheckiego dziecka tak na furce z parobczakiem do domu odesłać nie godzi się.

Wasza Książęca Mość masz zapewne więcej przyjaciół niż sobie niechętnych, ale ich sobie przyczynić w tej chwili nie byłoby politycznym.

- Karetę jej mam dać?

- podchwyciła księżna złośliwie.

- Nie byłoby to nic nadto od pani hetmanowej i księżnej Sapieżynej - rzekł Matuszewicz - ale panna Aniela nie potrzebuje ani karety, ani wozu, bo ja mam z sobą landarę, którą ją zabiorę, a pod rzeczy furę najmę.

Przyszedłem tylko o tym oznajmić Waszej Książęcej Mości.

Zmieszana mocno, stała księżna pierścionki przesuwając na palcach.

- A jeżeli książę hetman czasu tych zawikłań teraz, za sobą mieć nie będzie szlachty - dodał - czego się lękam, niech księżna tego nie przypisuje czemu innemu, tylko, tylko...

- Rogówce brata waćpana - przerwała pogardliwie hetmanowa.

- Tak jest - zakończył Matuszewicz.

- Kupi ją teraz Koiszewska na pamiątkę ocalenia córki, bo to prawdziwy cud, że się i panna, i posag nie dostały staremu, poczciwemu Tołłoczce, któremu nie żony potrzeba, ale pieniędzy i ciepłego pieca, za którym by siedział.

Matuszewicz dobył spiesznie zegarka, popatrzył nań i pokłon złożywszy, cofnął się ku drzwiom, a księżna się na odpowiedź mu nie zebrała.

Smutno było w Kuźnicy u pani strażnikowej trockiej od czasu, gdy ją córka niewdzięczna opuściła dla księżnej hetmanowej.

Żywa zawsze, czynna, odważna Koiszewska, chodziła teraz tak w myślach pogrążona, że panna Szklarska, która przez miłosierdzie siedziała przy niej, nie mając odwagi opuścić samą, często po trzy i więcej razy musiała jej o coś pytać, nim się dowiedziała odpowiedzi.

Zabawiała ją, jak mogła i umiała, sprowadzała gości, wymyślała nabożeństwa, tworzyła plotki, mogące odwrócić jej myśli od córki, nic to wszystko nie pomagało.

Czasami Koiszewska próbowała się do małej Skrzyńskiej przywiązać, brała ją na kolana, pieściła, sadzała przy sobie, ale to obce dziecko, zamiast przynieść jej pociechę, ściągało wspomnienie o Anielce, gdy dzieckiem była.

Szklarska w końcu powiedziała sobie, że na choroby wielkie i lekarstw silnych potrzeba.

Wpływ namaszczonego słowa zdawał się jej jedynym, mogącym tę krwawą zagoić ranę.

Żył naówczas niedaleko od Białegostoku, w klasztorze mnich z pobożności i życia ascetycznego znany, o którym cuda opowiadano.

Jedni go za świętego mieli, drudzy za kacerza, to tylko pewna, że staruszek miał dar słowa porywający, władzę nad sercami ludzkimi, którą Bóg tylko obdarza wybranych.

Żył starzec ten na świecie, ale oderwany od niego, nie szacując wcale tego, co świat cenił najwyżej, w ludziach widział tylko ludzi, a pastucha stawiając na równi z najdostojniejszymi dygnitarzami Rzeczypospolitej.

Obawiano się go, bo na nic względu nie miał, a prawda z ust płynęła mu nigdy niczym nie osładzana.

Ale dla biednych, cierpiących, utrapionych i łzawych, słowo pociechy wychodzące z jego serca było balsamem.

Umiał pocieszać, a położywszy często ręce, gdy nieszczęśliwego pobłogosławił, leczył go cudownie.

Mówiono o przykładach takich, iż ci, co szli do niego oszaleli rozpaczą, wracali z wesołym uśmiechem rezygnacji.

Prostaczkowie zarówno i ci, co się mądrością chwalili, korzyli się przed nim i kraj szaty całowali z wdzięcznością.

Szklarska miała to szczęście, że go znała i że dla niej był względnym.

Przyszła jej myśl trochę dziwna, szukać ratunku dla strażnikowej u starego pobożnego mnicha.

Pojechała do klasztoru, z wielką trudnością dostała się do celi, za pozwoleniem przełożonego, i znalazła zatopionego w czytaniu świętego Bernarda.

Popatrzył na nią chwilę.

- Cóż cię to tu, moje dziecko, do mojej celi ściągnęło?

- zapytał.

- Nie prosta ciekawość pewnie ani tęsknota po mnie.

Boli cię co?

- Mój ojcze - odparła żywo Szklarska - dla siebie bym was nie trudziła, bo się nie godzi świętych ludzi niepokoić dla lada dolegliwości, ale posłuchajcie mnie, ojcze.

Соседние файлы в предмете [НЕСОРТИРОВАННОЕ]