Добавил:
Upload Опубликованный материал нарушает ваши авторские права? Сообщите нам.
Вуз: Предмет: Файл:
Kraszewski Ignacy - Dzieje polski 29 - Saskie o...doc
Скачиваний:
0
Добавлен:
04.01.2020
Размер:
1.32 Mб
Скачать

Imiona te, wcale nie arystokratyczne, nie podobały się pannie strażnikównie.

Chłopcy bardzo młodzi byli, ochoczy, weseli, ale cóż?

U hetmana, który był sam na wpół Francuzem, dla niej się dobrali tacy, z których żaden nie umiał po francusku, a wszyscy przypominali rubasznością Bujwida.

Z tym wszystkim Oporkotowicz przypadł jej do smaku, choć bez francuszczyzny.

Pod koniec wieczora hetmanowa, mając się usunąć od zabawy, posłała Tołłoczkę po pannę Anielę, który ją do niej przyprowadził.

Po drodze spotkali Francuza, ale był mocno zajęty.

Pannie Anieli chciało się dowiedzieć, kto ów był, zwróciła się dosyć zręcznie do Tołłoczki śmiejąc się z tego, iż ów jegomość, co ją miał odwagę prowadzić do stołu, nie ośmielił się jej prowadzić do tańca.

- Miał rozum - rzekł rotmistrz krótko - bo do stołu, gdy zabrakło kawalerów, to co innego, lepiej on niż żaden, a do tańca!

- Dlaczegóż nie mógł prosić do tańca?

- zapytała panna Aniela.

- Nie wypadało mu - odparł Tołłoczko.

- Dlaczego?

- No, a juściż ze względu tego, kim jest.

- Jak to?

A któż on jest?

Pan mówiłeś, że tak jak domownik bawi w Białymstoku i hetman go lubi.

- Szczera prawda - potwierdził Tołłoczko.

- Któż on jest?

- Asystuje na wszystkich balach - dokończył rotmistrz - mówią nawet, że szlachcic, ale tymczasem tylko mistrz do tańców.

Kawaler dOrmont.

Panna Aniela zbladła jak ściana.

Ona, strażnikówna trocka, być zmuszoną podać rękę tancmistrzowi.

Zbrzydł jej nagle Białystok, zabawa, świat...

wszystko.

Szlachecka duma Koiszewskich odezwała się w niej silnie.

Nazajutrz jeszcze wycieczka na cały dzień do Choroszczy, choć obiecywała wiele przyjemności, wspomnieniem tancmistrza była zepsutą.

Ale od tego zasłaniał ją Oporkotowicz, towarzysz kawalerii narodowej, którego się wstydzić nie potrzebowała.

Tego dnia gości przybyło więcej, a niektórzy znikli.

Pod tą zabawą niewinną nawet niepodejrzliwe oko mogło się domyśleć jakichś potajemnych zmów, schadzek i narady.

Poważniejsi panowie, czynniejsi ich towarzysze, znane postacie tych, którzy Radziwiłłom, Sapieże, Massalskiemu hetmanowi służyli, przesuwali się z papierami i siedzieli gdzieś po kątach.

W kancelarii nikt nie miał spoczynku.

W istocie choć się tam nic dnia tego nie rozstrzygało, wszyscy na wypadek wiedzieć chcieli, z kim trzymać i na kogo rachować mogli.

Oprócz tego kresy nadeszłe z Warszawy dawały do myślenia.

Już wyjeżdżający do Drezna król wielu się wydał zmienionym, smutnym i chorym.

Nie rokowano mu długiego życia.

Wiadomości przywiezione z stolicy saskiej brzmiały niedobrze.

Bruhl zrobił, co tylko mógł, aby król znalazł Drezno przynajmniej takim, jakim je opuścił.

Jechał do niego stęskniony, z bijącym sercem, cały przejęty wspomnieniami młodości, ale tu zamiast nich znalazł zawód tylko smutny.

Wszystko mu jakoś w oczach zmalało, zbrukało się, zmieniło.

Dwór, wedle starego etatu, nie mógł być jeszcze zebrany, poumierali mu ludzie, wielu rzeczy brakło, bo je zniszczyła wojna, zabrali Prusacy.

Okazałość, którą on tak lubił jak ojciec, nie dorównywała dawniejszej.

Zapytywał po cichu Bruhla i choć odbierał zaspokajające odpowiedzi wykrętne, smutno mu było.

Żałował nawet żony, która się tak heroicznie broniła najazdowi na zamku.

Choć synowie go ożywiali, zdało mu się smutnie i żałobnie.

Wedle rozkazania pańskiego, Magdalenę Correggia, którą on miał z sobą w Warszawie, odwieziono do galerii.

Pozbawienie jej kosztowało go wiele.

Madonna Sykstyńska Rafaela wydała mu się przyciemniała.

Chrystus z groszem nie miał dawnej kolorytu żywości, Rembrandty mgłą jakąś były okryte.

Dietrich, który przyszedł powitać pana, niosąc mu jednego Mierisa przez siebie zrobionego i Gerarda Dowa, naśladowanego cudownie, ledwie zdobył obojętne słowo.

Na dobitkę pierwsze polowanie w lasach około Hubertsburga nie powiodło się.

Rzecz niesłychana, poczwarna, nie do uwierzenia, wstydliwa, król do rogacza chybił!

Wytłumaczono to tym, że nie on, ale strzelba dopuściła się tego kryminału, niemniej była to straszliwa wróżba.

Na każdym kroku zawód spotykał powracającego w laurach powiędłych pana.

Uśmiechał się, dławił w sobie to, co doznawał, lecz nie oszukał nikogo.

Doświadczył tego co wszyscy ludzie, długim oczekiwaniem czegoś spragnieni, osiągnięty cel życzeń nie odpowiadał temu, co wykarmiła wyobraźnia tęsknoty...

Boleść, jakiej doznał i ukrył ją w sobie, pomimo starannego z nią tajenia się, biła wszystkim w oczy.

Nosił ją wypiętnowaną na pięknej niedawno twarzy, nagle zgrzybiałej, obwisłej, w oczach zgasłych, na plecach przygarbionych, w mowie jąkającej się i wstydzie, który go zmuszał kryć się przed ludźmi.

Po jedzeniu zaraz usypiał snem ciężkim, a obudziwszy się, gdy mu podano fajkę ulubioną, nie smakując i w niej, pykał milczący do wieczora, nie odpowiadając na pytania.

Błazny jego zamiast pochwał i podarków, dostawali surowe wejrzenia.

Król miał zamiar, powróciwszy na swą ziemię, na pamiątkę szczęśliwego odzyskania jej, uwolnić kazać wszystkich, którzy siedzieli w Kónigsteinie.

Było ich tu wprawdzie mniej niż za czasów Augusta ojca, ale twierdza nie stała próżną.

Na pierwszą wzmiankę o tym Bruhl zaprotestował.

- Najjaśniejszy Panie - rzekł - mało co ich tam jest, ograniczyliśmy liczbę do ostateczności, ale to co pozostało, ludzie są bardzo niebezpieczni, którzy by Waszej Królewskiej Mości pokój mogli zakłócić.

W istocie byli to tylko nieprzyjaciele ministra i ludzie, których on się obawiał.

Opowiadania o stanie zdrowia króla nie obudziły żalu, ani obawy, ale przynagliły oba obozy do przygotowań na czas bezkrólewia.

Wszyscy pragnęli się wiązać, skupiać, aby przeważyć i mieć w ręku swym przyszłość.

Trzeciego czy czwartego dnia pani hetmanowa wybrała się nazad do Wysokiego z Tołłoczką, którego zastępował spóźniony Putkamer.

Do Wysokiego nie było się po co śpieszyć, a że hetmanowa miała kilka domów przyjaznych na drodze, korzystała z podróży, aby je odwiedzić.

Tołłoczko nieodstępny, ciągle na usługach panny, zużytkowywał zręczność dla przypodobania się pannie.

Mówił już z nią otwarcie: - Niech panna strażnikówna zważy tylko dobrze, czy nie będzie stokroć swobodniejszą u mnie, niż teraz przy matce.

Za Bujwida gbura wyjść, pani sama widzi, znaczy sobie kamień przywiązać do szyi.

Pani ze mną zrobi, co zechce, jam jej sługa do grobowej deski.

Zawód, jakiego doznała w Białymstoku, usposobił ją do słuchania cierpliwego.

- Ja pana rotmistrza szacuję wielce - odpowiedziała mu - ale doprawdy nie wiem, czy bym go uczyniła szczęśliwym.

Kapryśne ze mnie dziecko.

Pan lubisz wieś, spokojne życie, a ja świat, zabawy, wesołość, stroje.

- Ja dla panny Anieli gotówem gusta odmienić, wszystko poświęcić - przerwał rotmistrz.

- Dom otworzymy, pojedziemy do Warszawy...

pani - nie ja będę komenderował.

Соседние файлы в предмете [НЕСОРТИРОВАННОЕ]