
- •Ludowa spółdzielnia wydawnicza, warszawa 1974.
- •Ilustracje wybrała I objaśniła jolanta Wyleżyńska.
- •I mógł na to zapytanie „mamy” nie kłamiąc zaręczyć, że je mieli, bo jego skarbca nawet wojna siedmioletnia wyczerpnąć nie mogła.
- •I były państwa Czartoryskich, Flemmingów, Bruhla, Potockich, Radziwiłłów, Ogińskich, Lubomirskich lub skojarzonych małżeństwy I pokrewieństwy.
- •I August III nie chciał znać płochych kobiet.
- •I okrutna tęsknica, której nic nakarmić nie mogło.
- •I znowu na wyjazd króla przeszła rozmowa.
- •Idzie mu o zerwanie I niedopuszczenie ufundowania trybunałów.
- •I nie można było rozpoznać, co go w istocie obchodziło więcej, czy psy, na które czekał, czy trybunał, o którego losie chciał się dowiedzieć.
- •I do bitwy I krwi rozlewu nie przyjdzie?
- •I tym razem nikomu nie zagrażało nic, oprócz skarbu koronnego, który choć wycieńczony, mógł się łatwo zdobyć na kilka lub kilkanaście tysięcy czerwonych złotych.
- •Im termin owego fundowania zbliżał się bardziej, tym gorączka rosła.
- •I teraz też spodziewała się u siebie osób, z którymi Sapieha stosunków unikał.
- •I widzę, przeczuwam, że gotowi są do zgody.
- •I książę chodził po pokoju niespokojny taki, popijał wodę, zamyślał się, zżymał, patrzył na zegarek, iż żal go było bratu.
- •I usprawiedliwić manifest, który prowadził do konfederacji.
- •Idzie o spisanie jej tylko.
- •Im mniej dotąd miałem szczęścia się podobać jej, tym muszę więcej szukać wszelkiej okazji pozyskania jej faworów.
- •Ile razy biskup, żądania królewskie powtarzając, wdzięczność obiecywał, uśmiechał się książę kanclerz.
- •I miała może słuszność, bo niekoniecznie rada była, że miarę nóżki jej wzięto, która choć pięknych kształtów, niekoniecznie drobnymi się odznaczała rozmiarami.
- •Koniec tomu pierwszego.
- •I tu już pierwszym znakiem tego, że się gotowała utarczka, był napływ gminu, który na placu się skupił, zewsząd tu nadbiegając.
- •I wieczorki dla fraucymeru, na które przychodzili do tańca wyżsi oficjaliści I wojskowi.
- •Im sobie więcej pozwalała może, tym dbała mocniej o to, ażeby zachować w tajemnicy...
- •I hetman polny, I sama pani, oboje tkwili w tej wojnie domowej, która kraj na dwa obozy dzieliła.
- •I uprosiwszy u matki błogosławieństwo, prowadził do ołtarza.
- •I zniknął.
- •Imiona te, wcale nie arystokratyczne, nie podobały się pannie strażnikównie.
- •I całował ją po rękach, a pochlebstwami obsypywał.
- •Im zaś kto wyżej siedział, imię nosił piękniejsze, odznaczał się czymś więcej, tym on dla niego był surowszym.
- •I otwarcie mu to mówię, abyś darmo nie bałamucił jej, a mnie nie męczył.
- •Im to drożej kosztować miało, tym mocniej stała przy tym, że Anielę wyda za swojego Tołłoczkę.
- •I muszę za to znosić nieprzyjemności.
- •I do przejednania jako pośrednika bezpiecznie by go użyć można, a Radziwiłła zostawić na stronie.
- •I ty go obwiniasz?
- •I wśród milczenia, powtórzył kilka razy z niespokojnym naleganiem też słowa: - Nic!
- •I Zmęczony niedługą przechadzką August usiadł na ławce, sparł się na lasce I głęboko zamyślił.
- •I że nimi, gdy je miał, zrobił co dobrego.
- •I Rotmistrz ręce załamał I naiwnie wykrzyknął: - a mój list na starostwo nie podpisany!
- •I one wchodziły w rachubę...
- •I powziąwszy jakieś postanowienie nagle rzuciła się na poduszki.
- •I żałuję tylko, żem tego wcześniej nie zrobiła...
- •I widząc Tołłoczkę bezprzytomnego prawie, trącego sobie czuprynę I łamiącego ręce na przemiany, spytała: - Jest kto u hetmana?
- •I Szklarska poczęła mu opowiadać historię Koiszewskiej I jej dziecięcia.
- •I jej ręce się rozłożyły I wyciągnęły ku dziecku.
- •I błogosławił, rękę zwracając ponad głowy I zatrzymując ją, jak gdyby z niej płynęła odżywiająca moc, gdzie jej więcej było potrzeba.
- •Ileż to życia wnosi do utworu Bujwid, posuwający się nawet do picia wina z trzewiczka ukochanej!
- •I tu poprawiono błędy drukarskie oraz obficie zilustrowano.
I widzę, przeczuwam, że gotowi są do zgody.
Czartoryscy spojrzeli po sobie.
Kanclerz wstał z krzesła, na które tylko co się rzucił.
- Ha!
jeżeli im tego mało - odezwał się - wymyślimy im coś takiego, na co się bez zupełnego zaparcia zgodzić nie będą mogli.
Nie kończcie w żadnym razie!
Dawajcie do zrozumienia, iż mogą być dodatkowe żądania uzupełniające.
Nie chcę zgody i nawet takiego kulawego pokoju z nimi.
Nie mogę paktyzować z warchołami.
- Jakże wam szło?
- wtrącił wojewoda.
- Zbyt dobrze jak się okazuje - rzekł starosta.
- Książę sam nie występuje, ale skryty gdzieś słucha i wszystkim kieruje.
- To się rozumie!
- szepnął Czartoryski.
- Im ta zgoda potrzebna, czyni ich wspaniałomyślnymi...
mnie ona szkodliwa, bo się okaże, iż malowałem tego diabła czarniejszym, niż jest w istocie.
- Wiedzą, żeś pojechał do mnie?
- zapytał w końcu.
- Mogą się domyślać, chociażem inny wynalazł pretekst - odparł starosta.
- Powracajże!
Jeżeli będą skłonni do zgody, przywoź mi spisane jej warunki.
Potrzeba tam coś wtrącić takiego, aby się wszystko rozbiło.
Rozumiesz mnie.
Drzwi się zaledwie zamknęły za starostą, gdy Czartoryscy po cichu z sobą żywo zaczęli coś roztrząsać.
Stolnik pozostawiony na stronie przypatrywał się atlasowi, który leżał na stole rozłożony.
- Lękam się, ażeby mnie nie dosyć zrozumiano.
Sprowadziłem pułkownika, aby mu pokazać anarchię naszą, a pokażę mu zgodę i sam sobie kłam zadam.
- Nie rozgrzewaj się tak - wtrącił wojewoda - ugoda nie podpisana.
Łatwo ją uczynić niemożebną.
- Ale chyba pokoju chcą d tout prix - zawołał kanclerz - kiedy nawet księcia Hieronima, przyszłego swojego marszałka, chcą mi poświęcić!
- Jeszcze go nie zarżnęli - rozśmiał się wojewoda - czekajmy.
- Lękam się przyjaciół więcej jeszcze niż wrogów - odparł kanclerz - gotowi mi się przysłużyć taką zgodą, która cały mój plan zrujnuje.
I książę chodził po pokoju niespokojny taki, popijał wodę, zamyślał się, zżymał, patrzył na zegarek, iż żal go było bratu.
- Zamiast się tak niepokoić, proszę cię - odezwał się - poślij lepiej kogo z kartką do nich, aby na żaden sposób do zgody nie zbliżali się, niech plączą, niech nas bodaj skompromitują, ale niech nas nie wiążą.
Nawzajem książęta się uspokajać zaczęli i doszli do tego, że przecież nic złego się stać nie może.
Stronnictwo radziwiłłowskie z porywczością swą, butą, ostentacją potęgi i popularności, uchodziło w kraju za daleko mniej zręczne i w polityce nie mogące się mierzyć ze stronnictwem Familii.
Wszystko to byli w opinii ogółu ludzie zacofani, wieku przeszłego i przepowiadano im klęskę.
W tym wszystkim w traktowaniu o zgodę nie wiadomo kto był doradcą księcia wojewody, ale mu dał radę, która choć chwilowo pomieszała wszystkie osnute plany przeciwnego obozu.
Doradzono księciu, pomawianemu o gwałty, najazdy, o przemoc wywieraną na wszystkich, co mu posłusznymi być nie chcieli, ażeby tym razem powolnym się okazał, posłusznym życzeniom króla, gotowym do ustępstwa.
Czartoryscy się tego tak mało spodziewali, iż z początku sami nie wiedzieli, co począć.
Zgoda nie była w ich programie już gotowym.
Chciano doprowadzić do tego wojewodę, aby za wichrzył, dopuścił się gwałtu.
I usprawiedliwić manifest, który prowadził do konfederacji.
Ta, gdyby raz przyszła do skutku, Czartoryscy by w niej mieli broń przeciwko Radziwiłłowi, zarówno i królów.
Gdy dnia naznaczonego pełnomocnicy księcia kanclerza przybyli do biskupa, ciekawość warunków podbudzona była do najwyższego stopnia.
Cisnęli się ciekawi, aby posłyszeć kondycje.
Odczytanie ich powitano milczeniem.
Wymagania były niemal upokarzające.
Żądali Czartoryscy, aby sejmik (kowieński, który zszedł zupełnie spokojnie, a obrano na nim bez komtradykcji Bohusza i Łopacińskiego, ogłoszony został pro vacanti.
Po wtóre, aby sejmik słonimski, gdzie wybrano księcia podkomorzego litewskiego Hieronima Radziwiłła, jawnego i jedynego kandydata do laski marszałkowskiej, przeciw któremu Czartoryscy nie stawili nikogo, również pro vacanti został ogłoszony.
Tych dwu punktów, a szczególniej ostatniego, zdawało się Czartoryskim dosyć, aby zerwać układy, nie przypuszczali, aby pro honore domus nie ujął się wojewoda i nie uparł przy słonimskim.
Tymczasem rzecz była przewidziana i pełnomocnicy księcia prosili, aby to wziąć mogli ad deliberandum no.
Jeden z nich pojechał zaraz do kardynalii, obiecując powrócić wkrótce.
Biskup Krasiński, który słuchał czytania desperując, wielce się zdziwił, ale duch w niego wstąpił.
Obawiał się nagłego zerwania.
Począł tylko posłanym przez kanclerza czynić wymówki, że z tak nadzwyczaj uciążliwymi występowali kondycjami.
Kardynalia nie była zbyt odległa, wymknął się i pojechał sam błagać wojewodę, aby miał wyrozumiałość i cierpliwość, dwie cnoty, na które mu się najtrudniej zdobyć było.
Księcia zastał przy śniadaniu, w humorze doskonałym, śmiejącego się i opowiadającego niebywałe dzieje.
Obok niego gromadka doradców roztrząsała sejmikowe sprawy kowieńskie i słonimskie.
Dziwnie to wyglądało, iż właśnie te sejmiki za niedoszłe mieć chciano, na których spokojnie bez sprzeciwienia się żadnego, posłów jednozgodnie obrano.
Biskup zaklinał wojewodę, aby dla spokoju, pro pter bonum pacism, wspaniałomyślnie, dając przykład obywatelskiego heroizmu, przyjął te nietrafne warunki.
Ucierano się na wpół serio, pół żartem, jak gdyby to wszystko było jakąś igraszką tylko.
Wojewoda w końcu kielich sobie nalać kazał i wychylił duszkiem zdrowie mediatora oświadczając, że się zdaje na niego i honor mu swój powierza, gotów nawet na ofiarę brata.
Krasiński z tym, nie czekając już, aby odmienny wiatr nie zawiał, popędził do domu.
Tymczasem pełnomocnicy kanclerza pojechali do niego i przywieźli wiadomą instrukcję, nie wiedząc, jak ją spełnić potrafią.
Nadjechał biskup Krasiński i przemawiając do posłów kanclerza zaklinał ich, aby ze swej strony okazali równą powolność, jakiej dał dowód książę wojewoda, który pomimo tak dla niego obciążających kondycji, gotów w ostatku oba sejmiki ogłosić za niedoszłe.
Umocowani wysłuchawszy tego, tak dla nich niespodziewanego zakończenia, zmieszali się mocno, potrzeba było o tym donieść księciu kanclerzowi, który ostatecznie miał rozstrzygnąć itp.
- Ale ja nie widzę, aby tu co było do rozstrzygania - zawołał biskup.
- Podane zostały warunki i mimo, że ograniczają stronę przeciwną, przyjęła je.
Rzecz jest zatem skończona.