Добавил:
Upload Опубликованный материал нарушает ваши авторские права? Сообщите нам.
Вуз: Предмет: Файл:
Lem Stanislaw - Summa Technologiae.rtf
Скачиваний:
0
Добавлен:
01.05.2025
Размер:
1.5 Mб
Скачать

III. Cywilizacje kosmiczne Sformułowanie problemu

W jaki sposób szukaliśmy kierunku, w którym będzie szła nasza cywilizacja? Badając jej przeszłość i teraźniejszość. Dlaczego od ewolucji technologicznej odwoływaliśmy się do biologicznej? Ponieważ stanowi ona jedyny, dostępny nam, proces doskonalenia regulacji i homeostazy układów bardzo złożonych — wolny od ludzkiej ingerencji, która mogłaby wypaczyć rezultaty obserwacji i wysnuwane z nich wnioski. Postępowaliśmy jak ktoś, kto chcąc poznać własną przyszłość i własne możliwości bada siebie i swoje otoczenie. A przecież istnieje, przynajmniej w zasadzie, inna możliwość. Młodzieniec może los swój odczytać z losu innych ludzi. Obserwując ich, dowie się, jakie drogi stoją przed nim otworem, jakie ma możliwości wyboru i jakie są tego wyboru ograniczenia. Młody Robinson na wyspie bezludnej, obserwując śmiertelność tworów przyrody — małży, ryb, roślin, dociekłby może własnego ograniczenia w czasie. Ale o własnych możliwościach więcej powiedziałyby mu światła lub dymy dalekich statków albo samoloty przelatujące nad jego wyspą: doszedłby z nich istnienia cywilizacji, stworzonej przez podobne do niego istoty.

Ludzkość jest takim Robinsonem, osadzonym na samotnej planecie. Zapewne, jej dociekliwość wystawiły warunki na próbę daleko cięższą, ale czy nie warto jej podjąć? Gdybyśmy dostrzegli przejawy kosmicznej działalności innych cywilizacji, dowiedzielibyśmy się zarazem czegoś o własnym losie. Gdyby udało się nam coś podobnego, nie bylibyśmy już zdani wyłącznie na domysł, oparty na skąpym ziemskim doświadczeniu: fakty kosmiczne stworzyłyby ogromny obszar odniesienia. Ponadto wyznaczylibyśmy własne miejsce na „krzywej rozkładu cywilizacyjnego”. Dowiedzielibyśmy się, czy stanowimy zjawisko przeciętne, czy skrajne, czy jesteśmy w skali Wszechświata czymś zwykłym, normą rozwoju, czy jego dziwolągiem.

Od uzyskania materiałów o biogenezie w skali systemu słonecznego dzielą nas, jak wolno sądzić, zaledwie lata — najwyżej dziesiątki lat. Istnienie wysoko rozwiniętych cywilizacji jest w nim jednak prawie w stu procentach niemożliwe. Tak popularnych u schyłku XIX wieku prób sygnalizowania naszej obecności mieszkańcom Marsa czy Wenery nie podejmujemy obecnie nie dlatego, ponieważ to nie jest możliwe, ale dlatego, ponieważ byłoby to daremne. Albo nie istnieją, albo też na planetach tych mieszkają takie formy życia, które nie wytworzyły technologii. W przeciwnym razie odkryłyby już naszą obecność. Jest ona dostrzegalna w skali planetarnej dzięki promieniowaniu w paśmie krótkich fal: emisja radiowa Ziemi, w zakresie fal metrowych (przechodzących swobodnie przez atmosferę), dorównuje już całkowitej emisji Słońca, w tym samym zakresie — dzięki nadajnikom telewizyjnym… Tak więc każda, przynajmniej dorównująca ziemskiej, cywilizacja w obrębie systemu słonecznego dostrzegłaby naszą obecność, i bez wątpienia nawiązałaby z nami kontakt — świetlny, radiowy czy materialny. Ale takich cywilizacji w nim nie ma. Problem ten, jakkolwiek fascynujący, obecnie nas nie interesuje, ponieważ nie pytamy o cywilizacje w ogóle, lecz tylko o takie, które ziemski stopień rozwoju już przekroczyły. Z nich tylko, z ich istnienia, moglibyśmy wyprowadzić wnioski, określające własną naszą przyszłość. Ponieważ odpowiedź, opierająca się na obserwacjach kosmicznych, uczyniłaby większość naszych, z natury rzeczy spekulatywnych, analiz całkiem zbędnymi. Robinson, który może porozumieć się z innymi istotami rozumnymi, a chociażby tylko obserwować z daleka ich działalność, przestaje być skazany na niepewność skomplikowanych domysłów. Jest naturalnie coś groźnego w podobnej sytuacji. Odpowiedzi nazbyt wyraźne, zbyt jednoznaczne ukazałyby nam, że jesteśmy niewolnikami rozwojowego determinizmu, a nie istotami skazanymi na coraz większą wolność, która oznacza nieograniczoną niczym możliwość wyboru, tym bardziej pozorną, im bardziej zbieżne byłyby drogi powstających we wszystkich Galaktykach społeczności.

Tak więc otwarcie osobnego, rozszerzonego na Kosmos, rozdziału naszych dociekań, jest tyleż pociągające, co niebezpieczne. Od „istot niższych”, zwierząt, różnimy się nie tylko cywilizacją, ale i wiedzą o własnych ograniczeniach, z których największym jest śmiertelność. Kto może wiedzieć, w jak bardzo wątpliwy sposób bogatsze są istoty, od nas samych z kolei wyższe. Jakkolwiek mają się te sprawy, należy podkreślić, że chodzi nam o fakty i ich interpretację, zgodną z metodami nauki, a nie o fantazjowanie. Dlatego nie będziemy w ogóle brali pod uwagę tych wszystkich niezliczonych „przyszłości”, jakie Ziemi czy innym ciałom niebieskim wyprorokowali pisarze, parający się tak bujnym dziś gatunkiem Sience–Fiction. Jak wiadomo, nie leży w zwyczajach literatury, nawet fantastyczno–naukowej, operowanie metodami ścisłymi, stosowanie kanonów matematycznych i metodologicznych, czy rachunku prawdopodobieństwa. Nie mówię tego, aby oskarżyć fantastykę o grzeszenie przeciwko prawdzie naukowej, a jedynie żeby podkreślić, jak bardzo zależy nam na odcięciu się od wszelkiej dowolności. Będziemy opierali się na astrofizycznym materiale obserwacyjnym i na metodzie, obowiązującej uczonego, która ma bardzo mało wspólnego z metodą artysty. Nie Dlatego nawet, żeby ten drugi był bardziej skory do podejmowania ryzyka od pierwszego, a tylko ponieważ ideał naukowca — dokładne wyizolowanie tego, co przedstawia, od świata własnych przeżyć, oczyszczenie obiektywnych faktów i wniosków z subiektywnych emocji, ideał ten jest artyście obcy. Inaczej mówiąc, człowiek jest uczonym tym bardziej, w im większym stopniu zmusi własne człowieczeństwo do milczenia, tak aby przemawiała przezeń niejako sama Natura, artysta natomiast jest nim tym bardziej, im potężniej narzuca nam samego siebie, całą wielkością i ułomnością swego niepowtarzalnego istnienia. To, że postaw tak czystych nigdy nie spotykamy, świadczy o niemożliwości ich pełnego urzeczywistnienia, bo w każdym bodaj uczonym jest coś z artysty i w każdym artyście coś z uczonego — mówimy jednak o kierunku dążeń, a nie olch nieosiągalnej granicy.

Соседние файлы в предмете [НЕСОРТИРОВАННОЕ]