Добавил:
Upload Опубликованный материал нарушает ваши авторские права? Сообщите нам.
Вуз: Предмет: Файл:
Lem Stanislaw - Summa Technologiae.rtf
Скачиваний:
0
Добавлен:
01.05.2025
Размер:
1.5 Mб
Скачать

Katastrofizm kosmiczny

Droga Mleczna jest typową galaktyką spiralną, Słońce — typową gwiazdą, typową zapewne planetą — Ziemia. W jakiej jednak mierze wolno nam ekstrapolować na Kosmos zachodzące na niej zjawiska cywilizacyjne? Czy doprawdy należy sądzić, że kiedy patrzymy w niebo, mamy nad sobą otchłanie, wypełnione światami, które obróciły się już w popiół mocą samobójczej inteligencji, albo znajdują się na prostej drodze ku takiemu finałowi? Von Hörner jest tego właśnie zdania, gdyż hipotezie „autolikwidacji psychozoików” przypisuje aż 65 szans na sto możliwych. Jeśli uświadomimy sobie, że galaktyk, podobnych do naszej, istnieją miliardy, jeśli przyjmiemy, ze względu na analogiczność ich atomowego budulca i praw dynamicznych, że ewolucje planetarne i psychozoiczne toczą się w nich wszystkich zbliżonymi drogami, dochodzimy do obrazu trylionów cywilizacji, które rozwijają się po to, aby się po czasie, równym w skali astronomicznej mgnieniu, unicestwić. To statystyczne piekło wydaje mi się nie do przyjęcia, nie dlatego, aby było zbyt przerażające, ale dlatego, ponieważ jest zbyt naiwne. Tak więc von Hörnerowskiej hipotezie Kosmosu, jako maszyny wytwarzającej roje atomowych rzeźni, zarzucić należy nie katastrofizm, i nie moralne oburzenie winno nas skłonić do jej odrzucenia, gdyż emocjonalne reakcje nie mogą uczestniczyć w analizie, pretendującej do ścisłości. Rzecz w tym, że hipoteza ta zakłada całkiem nieprawdopodobną zbieżność przebiegów planetarnych. Nie uważamy wcale, że Ziemia, z jej krwawą historią wojen, że człowiek, ze wszystkimi występnymi i mrocznymi właściwościami swej natury, stanowią jakiś niechlubny wyjątek kosmiczny i że gwiazdowe obszary zaludniają istoty od samego zarania swych dziejów od nas doskonalsze. Jednakowoż ekstrapolacja procesów zbadanych na nie zbadane, tak cenna w kosmologii, w astronomii, w fizyce, może łatwo obrócić próbę socjologii metagalaktycznej we własną reductio ad absurdum.

Zauważmy tylko dla przykładu, że losy świata mogły potoczyć się zupełnie inaczej, gdyby ludobójcza polityka Trzeciej Rzeszy wyłączyła ze sfery eksterminacji Żydów niemieckich, a przynajmniej, gdyby dyktatura hitlerowska wcześnie doceniła wagę pewnych eksperymentów fizykalnych i możliwość wyniknięcia z nich, tak pożądanej przez władców Niemiec, „cudownej broni”. Mogło przecież do tego dojść choćby za sprawą „wieszczego snu”, z rodzaju tych, jakie miewał Hitler; nareszcie Einstein mógł nie być Żydem; w każdym razie można sobie doskonale wyobrazić sytuację, w której zasoby państwa hitlerowskiego zostałyby rzucone w latach czterdziestych na front badań atomowych. Zapewne, uczeni niemieccy wzdragaliby się przed włożeniem w ręce faszystów bomb jądrowych, ale wiemy skądinąd, że skrupuły tego rodzaju można łamać przy wszystkich zastrzeżeniach wobec stawianych po wojnie Heisenbergowi zarzutów nie można oprzeć się, kiedy się te sprawy bada dokładnie, wrażeniu, że on jednak usiłował zbudować pierwszy stos nuklearny i że miało to pewien związek z jego ambicjami nie tylko naukowymi). Stało się, jak wiemy, inaczej: bombę atomową pierwsi wyprodukowali Amerykanie — rękami i mózgami emigrantów z ni Rzeszy. Gdyby ci ludzie pozostali w Niemczech, Hitler zyskałby może tę straszliwą broń, o której marzył. Nie będziemy wdawać się w pozbawione podstaw snucie dalszych przypuszczeń — szło nam o ukazanie, jak określony zbieg przypadków doprowadził do szybkiej klęski Niemiec i wyłonienia się, ponad ich zbombardowanymi zgliszczami, ostatnich dwóch potencjalnych przeciwników, socjalizmu i kapitalizmu. Bez względu na to, czy Niemcom, dzięki prymatowi nuklearnemu, udałoby się zyskać władzę światową, czy nie, czynnik jądrowy, jako olbrzymia siła technologii wojennej, zmieniłby równowagę w skali planety. Być może doszłoby do całej epoki wojen, z której ludzkość wychynęłaby zdziesiątkowana, ale i zjednoczona; supozycje te, jałowe i niewiele znaczące, jeśli je uznajemy za rodzaj uprawianej w fotelu „gdybologii”, nabierają znaczenia przy ekstrapolacji w Kosmos, ponieważ wyniknięcie, w historycznym procesie jednoczenia zbiorowości zrazu rozdrobnionych, jednego wielkiego hegemona może zachodzić równie często, jak współpowstanie dwóch równych siłami antagonistów. Wolno przypuszczać, że pewne światło rzuci na tę sprawę możliwe w niedalekiej przyszłości modelowanie procesów socjoewolucyjnych w maszynach cyfrowych. Mam na myśli zwłaszcza wspomniane zjawisko planetarnego jednoczenia zbiorowości, których wzajemne antagonizmy lub izolacjonizmy likwiduje wzrastający nacisk technoewolucji. Ponieważ opanować Naturę jest łatwiej niż dokonać aktu globalnej regulacji społecznej, możliwe, że wyprzedzanie socjoewolucji przez technoewolucję stanowi typową cechę dynamiczną takich procesów. Trudno atoli przyjąć, żeby opóźnienie regulowania sił społecznych względem regulacji sił przyrody musiało być zawsze takie samo w wymiarze kosmicznym i przedstawiało jakąś wielkość stałą dla wszystkich możliwych cywilizacji. A przecież rozmiary tego opóźnienia wchodząc, jako parametr istotny, w obręb społecznych zjawisk na Ziemi, uformowały rozpoczęty proces planetarnego zjednoczenia ludzkości w taki sposób, że wynikło z niego równoczesne powstanie dwu wielkich koalicji antagonistycznych. Nie mówiąc nawet o tym, że i taki typ rozwoju wcale nie prowadzi do zagłady totalnej, jako do konieczności, wolno chyba przypuszczać, iż w poważnym odsetku „światów” (przypominam, że o modelach mowa) rozkład sił będzie tak bardzo różny od ziemskiego, iż nawet szansa unicestwiającego starcia przeciwników nie powstanie; starcie takie może też mieć charakter poronny i po przejściowym regresie, będącym jego konsekwencją, dojdzie do z jednoczenia wszystkich społeczeństw „planety”.

Co wtedy? Wtedy — odpowie zwolennik hipotezy von Hörnera — rozpocznie się działanie innych czynników, skracających czas trwania technologicznego. Przejawią się, na przykład, tendencje „zwyrodnieniowe” — przecież hedonistyczno–konsumpcyjny charakter celów, ku którym zmierza dziś znaczna część świata, jest niezaprzeczalny! O możliwościach „hedonistycznego zatamowania” rozwoju będziemy jeszcze mówili, jak również o bardziej prawdopodobnym, okresowym ustawaniu „przyspieszenia technologiczriego”. Ale tym innym przyczynom von Hörner przypisuje łącznie tylko 35 szans na sto możliwych. My jednak przedstawiliśmy określoną możliwość teoretycznego, matematyczno—modelarskiego obalenia hipotezy von Hörnera o autolikwidacji jako regule egzystencjalnej większości cywilizacji kosmicznych. Jeśliby zresztą von Hörner miał nawet więcej słuszności, aniżeli sądzimy, to — jak jużeśmy wspomnieli — statystyczny typ ustanowionych przezeń „prawidłowości” musi, właśnie ze względu na swój charakter probabilistyczny, zezwalać na istnienie wyjątków. Niech 990 milionów planet na ich galaktyczny miliard w samej rzeczy cechuje krótkotrwałość ery technologicznej. Niechaj z pozostałych dziesięciu milionów tylko sto tysięcy, albo zaledwie jeden tysiąc, wymknie się „prawu cywilizacyjnej efemeryczności”. Wówczas ów tysiąc planet będzie rozwijać cywilizacje przez setki milionów lat. Będziemy mieli wtedy przed sobą osobliwy, tym razem już kosmiczny, analog ziemskiej bioewolucji: albowiem właśnie w taki sposób przejawia się jej działanie. Ilość gatunków zwierzęcych, która zginęła w trakcie ewolucji, jest niezrównanie większa od tej, która przetrwała. Każdy wszakże gatunek, który zachował się, dał początek ogromnej ilości nowych. I taką właśnie ewolucyjną radiację”, ale już nie biologicznego, tylko kosmicznego i cywilizacyjnego rzędu, mamy prawo postulować. Hipoteza nasza nie zawiera wcale w konieczny sposób pierwiastków „sielskich”. Owszem, niech te miliardoletnie cywilizacje w trakcie swojej ekspansji gwiazdowej stykają się po to, aby ze sobą walczyć: ale wtedy winni byśmy obserwować ich wojny jako wygaszanie całych gwiazdozbiorów, jako olbrzymie erupcje wywołane pękami unicestwiającego promieniowania, jako takie czy inne „cuda” astroinżynierii, wszystko jedno, pokojowej czy niszczącej.

Tak więc znowu powracamy do postawionego na wstępie pytania: dlaczego nie obserwujemy „cudów”? Proszę zauważyć, że w ostatnim ustępie naszych rozważań gotowi byliśmy przyjąć nawet bardziej, w pewnym sensie, „katastroficzny” obraz cywilizacyjnego rozwoju, aniżeli to czyni von Hörner. Twierdzi on bowiem nie tylko i nie tyle, że się kosmiczne cywilizacje same zabijają, ale że czynią to w fazie rozwoju, wcale podobnej do osiągniętej przez ludzkość (tzn. astronomicznie niedostrzegalnej). Mam wrażenie, że to już nie jest stosowanie metod probabilistycznych do zjawisk socjogenezy, ale po prostu przyodziewanie lęków współczesnego człowieka (którym jest wszakże i uczony astrofizyk) w maski powszechności kosmicznej.

Astrofizyka nie potrafi udzielić nam odpowiedzi na postawione pytanie. Spróbujemy więc poszukać jej gdzie indziej.

Соседние файлы в предмете [НЕСОРТИРОВАННОЕ]