Добавил:
Upload Опубликованный материал нарушает ваши авторские права? Сообщите нам.
Вуз: Предмет: Файл:
Kraszewski Ignacy - Dzieje Polski 27 - Adama Po...doc
Скачиваний:
0
Добавлен:
01.04.2025
Размер:
1.22 Mб
Скачать

Inżynierowie niemal wszyscy byli z Francji posprowadzani.

Przy królu pisarze, sekretarze, lokaj i felczer razem Dumoulin, Lafore służący, nie zliczyć, ilu Francuzów.

Można pojąć, jak nam tu było cokolwiek przed posłem i agentami Francuzów ukryć.

Czego mężczyźni nie wygadali, wypaplały kobiety.

W Warszawie, we Lwowie sklepów i kupców z Francji moc było jak niegdyś w Krakowie Włochów.

Myśmy się wszyscy prawie po niewoli czy po woli musieli nauczyć języka tego, choć kto mówił źle, rozumiał go dobrze.

Jak na przekorę ta cała francuszczyzna teraz z królową razem stała przeciwko Francji i jej królowi.

Ale Vitry i Morsztyn, z całym zastępem swoich jawnych i skrytych pomocników zakupionych, gotowali się bodaj Sobieskiego z tronu strącić, a do przymierza z Austrią przeciw Turkom nie dopuścić.

Vitremu w tej niepoczciwej robocie nie tyle przypisywać należało, co nader zręcznemu, przebiegłemu, okrutnemu a duszą i ciałem oddanemu Francji Morsztynowi, który już więcej Francuzem był niż Polakiem i dobra nabywszy we Francji, sam się tam z radością przenieść zamierzał.

Jak do tego przyszło, iż z wielkiego przyjaciela i sługi króla jegomości przeszedł do obozu jego wrogów, trudno tłumaczyć inaczej, tylko wielkimi dobrodziejstwy, jakich za zdradę własnego kraju spodziewał się od Ludwika XIV.

Królowa też w tym, jak we wszystkim, cokolwiek się u nas działo, miała udział niemały.

Brat jej, kawaler de Maligny, któremu, jako mężnemu dowódcy, nic zarzucić nie było można, niestary, przystojny, starał się o córkę Morsztyna.

Odmówiono mu jej.

Królowi za brata i za własną obrazę poprzysięgła pomstę, a choć Morsztyn tłumaczył się i uniewinniał, że córki zmuszać nie mógł, nie przebaczono mu tego, że śmiał wzgardzić koligacją z królewską rodziną.

Morsztyn, naówczas już przygotowany opuścić całkiem Rzeczpospolitą, mający tu licznych przyjaciół i stosunki, zręczny, umiejący wszelką odegrać rolę, jaka na niego przypadała, ważył się na spisek przeciwko królowi.

Nie miał Ludwik XIV czynniejszego ani doskonalszego agenta w Polsce nad niego.

Nie umiem powiedzieć, prawdą-li było czy potwarzą, co później głoszono, a król taił i nie dopuszczał, by się rozchodziło, iż spiskowi zamierzali nie tylko go z tronu zrzucić, a wielkiego hetmana Jabłonowskiego w miejscu jego okrzyknąć, ale nawet na życie Sobieskiego godzili.

Tam gdzie o tak straszne oskarżenie idzie, lekkomyślnie go rzucać nie pozwala sumienie ani zapisywać ku wiekuistej pamięci tego, co bodaj zapomnianym zostało.

Nie będę się więc rozpisywał o tym, co mnie doszło później o spisku, który, Bóg strzegł, nie przyszedł do skutku.

W całej tej sprawie ciemno było i jest, ci, co w niej ręce umaczali, wyparli się udziału; o Jabłonowskim mówiono, iż bez jego wiedzy nim rozporządzano, król bowiem do ostatka miał go za najlepszego przyjaciela, a u królowej był nie tylko w największej estymie, ale bodaj więcej jej upodobanym niż mąż.

Tego szlachetny charakter i otwartość nie godziły się często z jej polityką nie patrząc i nie przebierając w środkach, byle prowadziły do upragnionego celu.

Przed sejmem król tak był spokojnym i zdawał się swojego pewien, iż najmniejszej obawy nie miał o rezultat.

Obmyślanym było wszystko, aby do zerwania nie dopuścić, a wnioski królewskie, poparte przez nuncjusza Innocentego XI i przez rezydenta cesarskiego, przeprowadzić.

Zdaje mi się, że i królowa, nierównie podejrzliwa i przebieglejsza, nie domyślała się uknutej zdrady.

Lecz nim do tego sejmu przyjdziemy, moją własną nieszczęśliwą przygodę opowiedzieć muszę, gdyż ona wielkich dla mnie strapień, zgryzot i mankamentu była przyczyną.

Wspomniałem wyżej, jak mnie Felicja ta nieszczęsna, dziś już Boncourowa, wciągnęła w to, że z mężem jej o nią się po waśniłem.

Wiedzieli o tym wszyscy, bo i my oba od siebie stronili" nie mówili jeden do drugiego, Francuz mnie omijał, a jam go też nie szukał.

Wiedziałem o tym, że się na mnie odgrażał po kryjomu i ciągle obiecywał mi dać naukę.

Śmiałem się z tego, ale z żoną jego stosunków unikałem i choć mi się uśmiechała pięknie, a wabiła, nie dawałem się pokusie.

Tak stały stosunki nasze; gdy jużeśmy się naówczas na sejm wybierali do Warszawy, rano jednego dnia wpada do mnie poczciwy Szaniawski tak zaperzony, iż od razum poznał, że coś przynosi niedobrego.

Nagle, stanąwszy naprzeciwko mnie wśród izby, woła: - Człowiecze!

Coś ty zrobił?

Do czego cię ta głupia pasja twoja doprowadziła?!

Przeżegnałem się.

- Co tobie jest?

- pytam spokojnie.

- Przede mną nie udawaj!

- krzyknął Szaniawski.

- Póki czas ubieraj się, uchodź, to nie przelewki!

Соседние файлы в предмете [НЕСОРТИРОВАННОЕ]