Добавил:
Upload Опубликованный материал нарушает ваши авторские права? Сообщите нам.
Вуз: Предмет: Файл:
Kraszewski Ignacy - Dzieje Polski 27 - Adama Po...doc
Скачиваний:
0
Добавлен:
01.04.2025
Размер:
1.22 Mб
Скачать

Ilem razy próbował, nie wytrwałem.

Na ratunek wzywałem Skorobohatę, gwałtem się usiłując do niej przywiązać i, kto wie, może by to się w końcu powiodło, ale Federba, dojrzawszy tego, tak chodziła około królowej, około rodziny Skorobohatych, że ją insperateu przemocą za mąż wydała.

Dziewczę do mnie lgnące już opierało się nadaremnie, rodzice chcieli tego, partia była dobra, stało się po woli Kostuchy.

Ciarki po mnie chodziły.

Szaniawski mi jedno radził: - Proś się na wieś, do matki, zejdź jej z oczów.

Rada pewnie dobrą była, ale zejść jej z oczów znaczyło też i Felisi nie widzieć, a ja sobie mówiłem: tyle mojego szczęścia, że choć na nią patrzę i nasycam się tym.

Przyznałem się przyjacielowi, który takiej miłości jak moja nie rozumiał; miał słuszność, ale co tu pomógł rozum, kiedy człowiek chodził jak pijany?

- No, a cóż poczniesz, gdy za mąż wyjdzie?

- pytał Szaniawski.

- Tak samo się za nią włóczyć będę jako i teraz - rzekłem.

Ludzie to czarami zwali i trunkom jakimś miłosnym przypisywali takie bezrozumne zamiłowanie, dziś się śmieją z tego, ale pasji tej leczyć się nie nauczyli.

Dawał mi siebie za przykład Szaniawski, że on wcale się tak kochać jak ja nie był zdolnym, czego mu winszowałem, ale ludzie nie wszyscy są do siebie podobni.

Znając przywiązanie do mnie Szaniawskiego i obawy jakie miał, lękałem się, aby i on potajemnie się nie starał na czas jakiś mnie od dworu oddalić, i zakląłem go na przyjaźń naszą, aby tego nie czynił.

Powtarzałem mu ciągle: "Tyle mojego, że ja ją widzę"!

Coraz jawniej owa fantazja Kostuchy ku mnie okazywać się zaczęła.

Już i drudzy prześladowali nią, a co gorzej, gdy który miał sprawę jaką, zwracali się do mnie, abym pomagał i pośredniczył, czemu się stanowczo opierałem.

W dodatku ta jej miłość śmiesznym mnie czyniła, bo wcale powabną nie była ani miłą.

Ale obawiano się jej jak ognia.

Czasu podróży do Krakowa i koronacji trochę byłem od niej wyswobodzony, ale za to i Felisi widywać się było trudno, a ta mnie nie szukała, wprost czasem drwiąc ze mnie, bo pewna była, że jednym słowem potem przyciągnie ku sobie.

Lecz dość o tym.

Musiałem u samego króla się prosić, aby mnie do siebie wziął, bo już po sejmie na gwałt się wybierał na wojnę.

Wszystko dobrze rozważywszy, com miał lepszego do uczynienia?

Trzeba się było gwałtem oderwać od niegodziwej tej dworki, uciekać od prześladującej mnie Federby, a w ostatku i nie gnuśnieć wśród babskich intryg.

A i to mnie ciągnęło, żem króla kochał i widział go wydanego na łup niegodziwym.

Cała potęga pogańska ciągnęła z tym baszą, którego Szatanem zwano, a u nas jeszcze chodziły plotki, że król nie na Turków wojsko zbierał, ale chciał Prusy wojować dla siebie i iść w pomoc Francuzom!

A tu tymczasem siła nieprzeliczona pod nowym seraskierem już nad granicę ciągnęła - a Turcy przez szpiegów swoich wiedzieli, że Sobieski ledwie garść miał do stawienia przeciwko nim.

Ale nigdy Sobieskiego liczba nie ustraszała.

Był on takim wodzem, iż dla niego położenie, rozstawienie, stan wojska, chwila stanowiła o wygranej, a nie wielkie hufce.

Na przewagę liczebną nie rachował.

Miałem zręczność to już powiedzieć, iż Turków znał doskonale, których raz załamać było dosyć, aby im na całą wyprawę męstwo odjąć.

A czemu mi trudno wierzyć, ale co po ludziach chodziło, że w wielu razach wodzów, gdy tylko przychodziło do układów z nimi wprost, kupował pieniędzmi.

Nie podaję tego za prawdę, lecz już to, że utrzymywano, jakoby się to działo - coś znaczy.

Gdy król cokolwiek ludzi mógł zebrać i wystąpić, trzeba się już było na własnych śmieciach bronić, tak Turcy daleko wtargnęli.

Cała ta wyprawa, można powiedzieć, cudowną była i więcej powinna Sobieskiemu przynieść sławy niż wszystkie jego zwycięstwa.

Nie wiem, czy który inny hetman byłby się ważył na tak śmiałe, zuchwałe, można powiedzieć, stawienie czoła wojsku kilkakroć liczniejszemu, we czterdzieści tysięcy niespełna dając się otoczyć i zamknąć w zewsząd opasanym obozie.

Słyszałem starych żołnierzy rozpowiadających, że tak samo pod Podhajcami zmógł nieprzyjaciela, choć był przez niego oblężony.

Szliśmy pośpiesznie przez Dniestr się przeprawiwszy ponad brzegami jego aż do ujścia Stryja, który przebywszy też, posunęliśmy się pod Żurawno.

Tu się wszystko miało rozwiązać.

W Żurawnie już o Turkach dostaliśmy języka, że cała ich potęga o mil kilka od nas była.

Nie mieliśmy czasu do stracenia, trzeba było lec obozem i zaraz się okopać, nimby nadeszli Turcy.

Piechotę więc zostawiwszy z łopatami i rydlami, król z jazdą posunął się naprzód zabawiać nadchodzących, póki by okopy nie były gotowe.

Mało co posunąwszy się dalej ku rozległej dolinie, jużeśmy stąd mogli widzieć, jak okiem zajrzeć, całą zalaną, zasypaną niezliczonymi namiotami i stadami koni i ludzi.

Jezu miłosierny!

Widząc te tłumy dziczy, a licząc się z tym, cośmy mieli z sobą, dreszcz przechodził, zguba zdawała się nieuniknioną.

Woziłem wówczas za królem to, czego mógł potrzebować pod ręką, stałem zawsze blisko, mogłem się twarzy przypatrzyć, nigdym na niej trwogi nie widział najmniejszej.

Соседние файлы в предмете [НЕСОРТИРОВАННОЕ]